Palestyna i Izrael

Izrael i Palestyna | 2008-01-12 | Czytano 2796 razy
1 głos
Radość z wyroku sądu Izraelskiego - Moje zdjęcia i blogi z podróży i wypraw
Radość z wyroku sądu Izraelskiego

IZRAEL I PALESTYNA

Tysiące lat historii, wojny, religie, prorocy, mity, muzułmanie, judaiści, krzyżowcy, rzymianie, chrześcijanie, bahaiści. Wielki misz-masz czasu i miejsc, ludzi i wierzeń. Miejsce przecięcia się wpływów Afryki, Azji i Europy – Izrael i Palestyna. Nie ważne jest ile książek się przeczyta. Zawsze będzie ich za mało by ogarnąć wszystkie zależności, przyczyny i skutki wydarzeń które miały tu miejsce. Wraz z Andrzejem Turzynieckim, wylądowałem na lotnisku w Tel-Awiwie 23 sierpnia 2007 roku.

Izrael XXI wieku - Tel-Awiw i Hajfa

Izrael wciąż żywy - Moje zdjęcia i blogi z podróży i wypraw
Izrael wciąż żywy
Tel-Awiw (Wzgórze Wiosny) od razu wydał mi się nieodpowiedni, nieprzystający do mojego wyobrażenia o państwie Izraelskim. Miasto strzelistych wieżowców, szklanych hoteli, szerokich estakad, centrów handlowych i zatłoczonych plaż, było szokiem. Mieliśmy wysiąść z samolotu i od razu poczuć powiew historii, tymczasem zostaliśmy wplątany w życie nowoczesnej miejskiej metropolii. Jedynie widok wyznawców ruchu Xabad stanowił pewne oderwanie się od europejskiej laickości. Ubrani w tradycyjne żydowskie kapelusze, wyciągniętą ze spodni koszulę, z charakterystyczną żółtą flagą w dłoni, przemykając po ulicach na rolkach, propagują judaizm w nieortodoksyjny, niekonwencjonalny sposób. Nie spotkamy ich na pewno na The Drums Beach, gdzie co tydzień wieczorem w atmosferze grających bębnów i przygrywającej kobzy gromadzi się setka osób by poćwiczyć swoje umiejętności w zabawie z ogniami, pojami i kijami. Dzieci czy dorośli, wszyscy ulegają panującej atmosferze. Co ciekawe historia powstania tego miejsca ściśle związana jest z niepisaną tradycją Izraelitów, którzy po odbyciu służby wojskowej, wyjeżdżają na rok w wybrany przez siebie zakątek świata. Najczęściej kierują się do Chin, Indii oraz Afryki Południowej. Stamtąd właśnie przywożą zamiłowanie do orientalnych kultur, czego wyrazem jest The Drums Beach.
Kilkaset metrów od opisywanego miejsca rozpoczyna się Jaffa (Piękna), miasto pretendujące do miana najstarszego czynnego portu na świecie. Dziś Jaffa stała się zakładniczką swojego 100 letniego, młodszego brata, Tel-Awiwu. Przytłacza on Jaffę, wydzierając godność, marginalizując, tworząc biedną dzielnicę o podrzędnym charakterze. Mimo wszystko warto przespacerować się wiekowymi uliczkami, wejść do zbudowanych jeszcze za czasu wypraw krzyżowych - kościołów czy też podziwiać górujące nad miastem wierze meczetów.
Z Tel-Awiwu udajemy się na północ do Hajfy. Tam poszukujemy wytchnienia od zgiełku miasta w ogrodach bahaistów. To interesujący nurt, starający się spleść największe religie świata w jedną i uczynić ją obowiązującą. Na dzień dzisiejszy siedmiu milionom wyznawców udało się wybudować kilka świątyń takich jak Kwiatu Lotosu czy właśnie tą w Hajfie, na zboczach góry Karmel. Mimo pięknej budowli Hajfa nie robi na nas piorunującego wrażenia, może dlatego jeden dzień przeznaczamy na wędrówkę wzdłuż wadi po Narodowym Parku Karmel. Spacerując wyschniętym korytem rzeki w upalny, parny dzień, niełatwo sobie wyobrazić jak dynamicznie zachowuje się ta kraina, gdy spadnie deszcz a w każdym zakątku pojawiają się rwące strumienie. Teraz tylko my burzymy harmonię, wprawiając w osłupienie wygrzewające się na słońcu jaszczurki.
Na efekty usypiającej czujność sielankowej atmosfery, nie trzeba długo czekać. Odważnie sięgam po spostrzeżony owoc kaktusa, taki sam jakiego słodki smak zapamiętałem z wyprawy do Maroka. W chwilę później dostrzegam setki drobnych igiełek wbitych w opuszki moich palców. Pół godziny skrupulatnego ich wybierania to bardzo dobra nauczka na przyszłość...
Zdecydowanie mniej bolesna jest tradycyjna gra o nazwie shesh-besh (pięć-sześć). Warto nauczyć się paru prostych zasad by móc później przyglądać się ze zrozumieniem wielu pasjonatom oddających się tej rozrywce w ocienionych parkach wielkich miast. My jednak nie mamy tak dużo czasu, gdyż jedziemy do kolejnych oczekujących nas osób.

Sentymentalne podróże - Rakefet, Akko, Rosh ha-Niqra i Arbel

Rakefert. Mała osada żydowska na północy kraju Na miejscu jesteśmy późnym wieczorem. Mimo panujących ciemności, dostrzegamy przy wjeździe do osady bramę i siatkę z drutem kolczastym. Nasi gospodarze nie wierzą w skuteczność tego zabezpieczenia jak i zasadność wynajmowania ochroniarzy. Mówią nam o włamaniach, które mają być potwierdzeniem ich słów. To pierwsze nasze doświadczenie z efektami konfliktu izraelsko – palestyńskiego, nie licząc setek młodych żołnierzy jeżdżących po kraju i ochroniarzy sprawdzających zawartość siatek z zakupami przy wejściu do większych centrów handlowych, urzędów czy dworców. Nikogo tu nie dziwi widok młodej dziewczyny z karabinem maszynowym, czy też granatnikiem w ręku. Służba jest przymusowa, trwa 3 lata dla mężczyzn i 2 lata dla kobiet.
Dom naszych gospodarzy jest bardzo stylowy i nowoczesne. Goszczeni jesteśmy, co stało się już rutyną, jak ważne osoby, popijając wino w sadzie granatowców.
Poranne słońce wita nas w Akko, którego stare miasto wciąż zajmują Arabi, natomiast dookoła powstało nowe Akko - żydowskie. Naszą uwagę przykuwają karawaniery, miejsca dawnego handlu i wymiany towarów. Najbardziej niesamowite jest to, że ulice i wszystkie budynki znajdują się 8 metrów wyżej niż pierwotne miasto, gdyż to zostało zasypane w 1291 roku po zdobyciu miasta przez muzułmanów. Zachowane pod ziemią budowle krzyżowców są wciąż przedmiotem badań archeologicznych. Spacer ulicami starego Akko to jedna wielka przyjemność. Ja wybrałem przechadzkę bez zerkania do przewodnika. Zatrzymywanie się na każdym kroku i czytanie historii jest tu zbyt rozpraszające. Najlepiej usiąść gdzieś na wybrzeżu i tak po prostu, najzwyczajniej przenieść się w czasie do XIII wieku. Nie jest to w tym miejscu takie trudne, wystarczy odrobina wyobraźni.
Wieczorem docieramy do zatłoczonego Rosh ha-Niqra na granicy z Libanem. Białe klify i wyrzeźbione siłą oceanu jaskinie potrafią zrobić wrażenie, choć moim zdaniem kolejka linowa jest tu zupełnie niepotrzebna i służy wyłącznie wyciąganiu szekli od turystów. Na dodatek szpeci piękne urwisko. Ciekawym natomiast pomysłem jest zorganizowanie pokazu w tunelu starej brytyjskiej kolei wysadzonej w 1948 roku przez organizację żydowską Palmah aby zapobiec inwazji Libanu na Izrael.
Późnym wieczorem nasi uczynni gospodarze odbierają nas z Akko. W drodze rozmawiamy o kibucach. Z łamiącym się głosem o swoich latach spędzonych wśród tej charakterystycznej społeczności opowiada ojciec Drorica. W tradycyjnym kibucu bowiem, niemalże nie ma prywatnej własności - pieniądze trafiają do jednej kasy, dzieci wychowywane są wspólnie, pola uprawiane są wspólnie i wspólnie siada się o określonej godzinie do posiłku. Zaszczytem jest być członkiem kibucu, niektórym nie udaje się to przez całe życie, mimo że tam mieszkają. Być członkiem to też mieć prawo do decydowania o losie wioski. Wprawdzie kibuce w Izraelu osiągnęły ogromny sukces, to czas i zmieniające się warunki zmuszają do przekształcenia ich w formy półprywatne – w moshav. „Teraz już prawie nie ma prawdziwych Kibuców” – kończy swoją opowieść nasz rozmówca.
Drogi czytelniku, gdy będziesz siedział na kamieniu a przed Tobą potężny księżyc będzie odbijał się w przysłoniętej cieniutką warstwą mgiełki, wodzie, gdy spojrzysz w dół i dostrzeżesz setki, tysiące świateł wiosek i miast zebranych w grupy niczym w konstelacje, gdy przejdą cię ciarki z faktu że pod nogami masz dwustumetrową przepaść, gdy wreszcie, zaczną docierać do Ciebie jedno za drugim nawołania do modlitwy śpiewane przez muezinów, znaczyć to może jedynie, że jesteś w magicznym miejscu – na wzgórzu Arbel. Uroku dodaje tu samotne drzewo rosnące na samym szczycie, i choć jest za młode by pamiętać Jezusa kroczącego po wodach morza Galilejskiego, to całkiem prawdopodobne, że w tym właśnie miejscu, samotnie się modlił. Na wzgórzu można przeżyć autentyczną duchową przygodę, zupełnie przeciwnie niż w zaniedbanej Tyberiadzie, gdzie kościoły i zabytki wciśnięte są pomiędzy wątpliwej jakości knajpki a zaśmiecone plaże nie kuszą kąpielą w wodzie. Na wzgórzu Arbel rozbiliśmy namiot i rano znów zostaliśmy zaskoczeni. Tuż po wschodzie słońca, gdy pierwsze promienie oświetliły okolicę, ujrzeliśmy kilkadziesiąt osób zwróconych bokiem do nas, trzymających książeczki modlitewne i z uwagą czytających zawarte tam teksty. Nikt nikomu nie przeszkadzał a wszystko odbywało się w milczeniu.
Można jeszcze długo pisać o miastach i ludziach których poznaliśmy w trakcie pierwszej części wyprawy, lecz było to dopiero preludium do zdarzeń jakie miały nastąpić. Poprzednie przeżycia straciły sens po wjeździe do Jerozolimy, utonęły i stały się nieistotne. W Jerozolimie bowiem zostaliśmy rzuceni w wir aktualnych wydarzeń.

W centrum wydarzeń - Zachodni Brzeg Jordanu
Przed bramą Damasceńską zatrzymuje się wysłużony bus. Jest wcześnie rano. Wchodzimy do środka. Dla nas najważniejszą osobą jest Nina pracująca na uniwersytecie w Jerozolimie, czynna działaczka w obronie praw człowieka, zaangażowana w akcję Checkpoint Watch. Właśnie z nią jedziemy na Zachodni Brzeg obserwować sytuację na checkpointach, wewnętrznych granicach kontrolowanych przez wojska Izraelskie. Nina pochodzi z Polski lecz jest Izraelką, dawno temu przyjechała w obawie przed prześladowaniami. Dzięki świetnej znajomości języków, może pomóc Arabom. Opowiada nam o nierzadkich nadużyciach na checkpointach. „Sytuacja tutaj to typowy apartheid. Jak czytaliście Ryszarda Kapuścińskiego to doskonale wiecie o co mi chodzi. Tutaj będzie to samo co w Afryce. Byłam tam i to jest jak podróż w przyszłość. Kiedyś nasze (Izraelskie) podejście do Arabów obróci się przeciw nam” - mówi. Rzeczywiście, na ogólnych mapach świata sytuacja wygląda prosto, banalnie. Tu się kończy Izrael, tu zaczyna Palestyński Zachodni Brzeg, czasami zaznaczony jako terytorium sporne. Wystarczy jednak wziąć mapę OCHA ONZ gdzie terytoria osadników Izraelskich przecinają w całkowitym chaosie strefy A zarządzane przez Palestyńczyków. Wszystko przypomina bardziej ser szwajcarski niż granice do jakich my jesteśmy przyzwyczajeni. Jadąc drogą Nina nakreśla nam palcem linie podziału na polach i wsiach. Często, choć nie zawsze, linie te wyznaczane są przez kilometry ciągnących się drutów kolczastych i zasieków. Te niewidoczne dla nas granice, są bardziej niebezpieczne – możemy zostać zatrzymani a nawet ostrzelani.
Właśnie drogi to typowy przykład apartheidu – tłumaczy nasza przewodniczka. Izraelici wybudowali dwupasmowe szosy szybkiego ruchu, przy których istnieją podrzędne drogi oddane do użytku Palestyńczyków. Według nowych danych 55 procent ludności Zachodniego Brzegu żyje poniżej granicy ubóstwa, w Gazie ten odsetek wynosi 70.
Zatrzymujemy się na chekpoincie przy wjeździe do 150 tysięcznego Nablusu, Wokół gwarno, tłoczno. Przejazd dla Arabów jest możliwy tylko ze specjalnymi przepustkami, więc większość taksówek zatrzymuje się przed barierą wojskową. Wraz z Andrzejem postanawiamy przejść przez checkpoint. Nina nie może nam towarzyszyć, ponieważ posiada Izraelskie obywatelstwo. Wejście do strefy A, jak zwykle odbywa się bez komplikacji, przy wyjściu zostajemy przepytani o cel naszego pobytu w strefie i ważne wizy. To problem. Na lotnisku celowo poprosiliśmy o pieczątki na oddzielnej kartce papieru, by w przyszłości nie mieć problemu z wjazdem do innych krajów – takich jak Egipt czy Syria. Udało nam się, lecz kilka metrów dalej kartki te zostały zabrane przez inną kontrolerkę, pozostawiając nas bez żadnego zaświadczenia o wjeździe na teren Izraela. Stojąc przed żołnierzem staram się jakoś ratować sytuację - „Polska i Izrael mają specjalną umowę międzynarodową. Możemy wjeżdżać do waszego Państwa bez wiz”. Żołnierz patrzy na mnie z niedowierzaniem. Chwila zawahania w jego oczach świadczy, że dopiero teraz zostaje oderwany od rutynowych zadań. Widać, że nie chce mu się sprawdzać prawdziwości naszych słów - oddaje paszporty a my wracamy. Stojąc przy przejściu słuchamy kolejnych historii o zdarzeniach jakie miały tu miejsce – o weselu, w którego zorganizowanie trzeba było włączyć organizację Checkpoint Watch by załatwić specjalne przepustki dla gości, o godzinnych kolejkach w których mdleli ludzie stający w pełnym słońcu, o bezzasadnym zawracaniu samochodów, mimo ważnych dokumentów. Historii takich są tysiące. Sam obserwuję stojącą pół godziny młodą kobietę z dzieckiem na ręku czekającą w środku upalnego dnia na swojego męża, poddawanego kontroli.
Przy powrocie do Jerozolimy ponownie przechodzimy kontrolę. Miasto bowiem podzielone jest murem na wschodnią (Arabską) i zachodnią (Izraelską) część. Warto także zaznaczyć, że Arabowie mieszkający w Jerozolimie mają większe przywileje od swoich sąsiadów z głębi Zachodniego Brzegu. Mogą odwiedzić trzecie pod względem ważności dla religii miejsce na świecie – Kopułę na Skale wybudowaną na ruinach Świątyni Salomona. Większość mieszkańców Zachodniego Brzegu i Strefy Gazy pozbawiona jest takiego przywileju. Do Kopuły prowadzi drewniane przejście i podobnie jak do Ściany Płaczu, należy poddać się kontroli wykrywaczowi metali. Teoretycznie występuje zakaz wejścia dla Izraelitów, w praktyce sami widzimy jak zorganizowana grupa zostaje wprowadzona. Czy to specjalny, odosobniony przypadek? Tego nie udaje nam się dowiedzieć. Podjęte środki ostrożności to wynik kilku prób wysadzenia świątyni w ostatnich latach. Sam plac i Kopuła na Skale wraz z Meczetem. Al.-Aksa to przepiękne miejsce i raj dla historyków. Dla mnie najbardziej niesamowite jest to że teren placu był wielką, wybudowaną trzy tysiące lat temu Świątynią Salomona. Jakże potężna musiała być ta budowla, jakże wiele wysiłku musiano włożono w jej wybudowanie! O fakcie tym zdaje się świadczyć Mur Zachodni, czyli właśnie Ściana Płaczu. Wprawdzie ściana ta nie jest oryginalną pozostałością po świątyni, a została odbudowana przez Heroda, nie przeszkadza to, aby stała się najświętszym miejscem Judaizmu. Wkładanie kartek z życzeniami w szczeliny między kamieniami to zwyczaj o którym każdy chyba słyszał. Mnie natomiast zastanawia, jak niektóre z tych kartek zostały włożone tak wysoko...

Stąpając po strefie A - Ramallah i Nablus
Mija dzień. Właśnie jedziemy taksówką do Ramallah na spotkanie naszego następnego opiekuna. Objazd głównej ulicy miasta będącej w remoncie nastręcza wiele trudności. Jedziemy praktycznie po polnej drodze, wokół dziesiątki niedokończonych budynków, zniszczone samochody i setki uczęszczających do szkoły dzieci. Monstrualny korek rozładowuje się sam, gdy tylko wycofuje się walec ubijający asfalt. W tym momencie jeszcze nie do końca gotową drogą przemyka kilka samochodów, zanim walec powróci, by raz jeszcze swoją masą wzmocnić asfalt.
Ulice w mieście nie mają nazw i numerów, trafiamy do Haithema. Palestyńskie korzenie zmusiły go do powrotu do tego kraju, choć prawnie jest obywatelem Amerykańskim. Po krótkim przedstawieniu przepakowujemy najniezbędniejsze rzeczy do jednego plecaka, bierzemy taksówkę i jedziemy do Nablusu – centrum Zachodniego Brzegu. Nablus to jedno z bardziej zapalnych miejsc, wciąż dochodzi tam do konfrontacji między Izraelskimi siłami IDF (Israel Defence Force) stacjonującymi na wzgórzach wokół miasta a jego mieszkańcami. W Nablusie odwiedzamy Uniwersytet An-Najah. Cały kampus ogrodzony jest wysokim murem i drutem kolczastym. Przy wejściu stoją strażnicy, mimo wszystko uczelnia stara się pracować normalnie. Kilka minut po wejściu na teren kampusu spotykamy się z osobą odpowiedzialną za Public Relations. Tam otrzymujemy nowo wydaną książkę, z zastrzeżeniem aby nie przewozić jej samolotem, tylko wysłać pocztą izraelską przed wylotem. Autor boi się, aby jego nazwisko nie znalazło się na czarnej liście służb izraelskich.
Po starym mieście spacerujemy w asyście kilku studentów. Ostrzegają nas, gdzie nie należy robić zdjęć. Szczególną roztropność należy wykazać przy fotografowaniu plakatów z odezwami wzywającymi do walki oraz miejsc, w których wywieszone są flagi partii – Hezbollahu i Fatahu. Mieszkańcy boją się, że możemy być powiązani z izraelskimi służbami bezpieczeństwa, które pod przykrywką turystów namierzały cele do ataku. Atmosfera panująca w Nablusie zdecydowanie różni się chociażby od tej w Ramallah. Nie ma tu tłumów ludzi, handlarzy nie wspominając o turystach. Jedynie dzieci z chęcią ustawiają się do zdjęć na tle zrujnowanych, zabytkowych budynków. Niemalże w każdym miejscu wiszą plakaty – nekrologi osób, które zginęły od kul żołnierzy. Zazwyczaj są to wizerunki młodych ludzi uchwyconych z karabinami w rękach.
„Ja tu zwariuję” mówi nam profesor geografii u którego gościmy - „Codziennie słychać strzały, co noc izraelskie wojsko wchodzi do miasta”. Rozmowę prowadzimy na balkonie jego mieszkania, skąd doskonale widać wieże strażnicze ustawione na wzgórzach przez IDF. Na tym samym balkonie rok temu zastrzelono jego żonę. Jej duży portret wciąż wisi w jednym z pokoi.
O zmierzchu udajemy się do hotelu, w którym mamy zaaranżowanie spotkanie z członkami grupy ISM (International Solidary Movement). Dwóch młodych ludzi jest chyba zawiedzonych faktem, iż nie mają do czynienia z dziennikarzami znanych mediów. Sprawiają wrażenie zmęczonych ale zahartowanych w swoich poglądach. Organizacja, do której należą, skupia zarówno Palestyńczyków jak i osoby z całego świata (również kilku Polaków). Powstała w 2001 roku stawia sobie za cel czynną walkę z okupującymi wojskami izraelskimi, bez udziału przemocy. Organizacja i jeden z jej założycieli, Ghassan Andoni zostali nominowani do pokojowej Nagrody Nobla kolejno w 2004 i 2006 roku. Bierny opór, blokowanie przejazdu pojazdów wojskowych własnymi ciałami, utrudnianie budowy barier i blokad, składanie raportów z wydarzeń, to niektóre ze środków, jakimi posługuje się organizacja. Do tej pory kilku członków ISM poniosło śmierć broniąc swoich przekonań.
Kolejnym szokiem dla nas jest informacja, że wśród mieszkańców Zachodniego Brzegu pewien odsetek stanowią chrześcijanie. Dzięki pomocy naszych przewodników odnajdujemy prosty kościół o surowym wnętrzu w którym wszystkie napisy są arabskie.
Późnym wieczorem przechodzimy kolejną kontrolę i docieramy do wioski Quira w regionie Salfit. Poznajemy tam Fareeda, u którego spędzimy noc. Rozmowę prowadzoną na dachu jego domu przerywają okrzyki trzydniowej zabawy weselnej odbywającej się we wiosce. Kontrastują one z porażającymi opowieściami naszego gospodarza, którego jednoroczna córka o mało nie straciła życia w wyniku restrykcji panujących na Zachodnim Brzegu. Wstrząsające są także opowieści o kryzysie wodnym jakiego doświadczają Palestyńczycy. Dostawy wody, zarządzane przez Izraelitów, są nieregularne i nie spełniają minimów wyznaczonych przez WHO. Świat zdaje sobie z tego sprawę o czym świadczy chociażby pomoc Polskiej Akcji Humanitarnej wspierającej budowę wodociągów i kolektorów wodnych. Pomoc jednak jest znikoma w stosunku do potrzeb. „Najgorsze w tym wszystkim jest to” - mówi nasz gospodarz – „że z okien naszych domów w Quira widzimy osadników Izraelskich z przyległej osady Ariel, myjących samochody, podlewających ogrody i uzupełniających wodę w swoich basenach”. Na potwierdzenie swoich słów pokazuje zbiornik wody na dachu mieszkania, w którym gromadzi zapasy na czas przerw w dostawach, w niewielkim stopniu kompensującym utrudnienie.
Tej nocy zasypiam na dachu mieszkania, zastanawiając się, jakby wyglądało życie w Polsce, gdyby kraj był tak podzielony. Jak musi się czuć osoba, która mieszkając 50 kilometrów od brzegu morza Śródziemnego i nigdy nie mogła tam pojechać. Zastanawiam się czy jest jakaś nadzieja, wyjście z kryzysu. Nikt bowiem, zapytany przeze mnie w trakcie przejazdu przez Zachodni Brzeg, w to nie wierzył.
Następnego dnia, po poczęstunku tradycyjną przyprawą zatar maczaną pitą w oliwie z oliwek, wracamy do Ramallah. Tam spotykamy naszą niemiecką znajomą, którą poznaliśmy jeszcze w samolocie. Przyjechała na uniwersytet Berzait na wymianę studencką. W piśmie władz uczelni dostała specjalne wskazówki jak dotrzeć do kampusu. W dokumencie wyraźnie było zaznaczone, że należy go zniszczyć przed wjazdem na teren Izraela.

"Dziś Bilin jutro cała Palestyna"
Spotykamy także resztę międzynarodowej ekipy. Dzięki nim dowiadujemy się o Bilin, wiosce, w której od dwóch i pół roku odbywają się regularne, cotygodniowe demonstracje przeciwko barierze wojskowej przecinającej palestyńskie pola. Często dochodzi tam do starć, mimo że zazwyczaj przy protestach obecni są międzynarodowi obserwatorzy. Kolejnych informacji dowiadujemy się od zapewniających nam nocleg gospodarzy, pracujących dla pozarządowych organizacji międzynarodowych. Wprawdzie jutro jest środa, jednak odbędzie się duża demonstracja, gdyż ma zapaść decyzja Najwyższego Sądu Izraelskiego w sprawie blokady.
Dzień później, ku zaskoczeniu naszemu i chyba wszystkich słuchających radia, zapadła decyzja korzystna dla Palestyńczyków. Nie będzie zatem protestu, będzie feta. Rzeczywiście, po przyjeździe na miejsce widzimy roztańczony tłum, wymachujący palestyńskimi flagami, zielonymi flagami Hamasu i żółtymi Fatahu. Wokół reporterzy, i telewizja. Z samochodu wyposażonego w megafony i głośniki płyną słowa z zapałem powtarzane przez tłum: „Dzisiaj Bilin, jutro cała Palestyna!”. Chwilę później tłum przenosi się pod barykadę. W stronę Izraelskich żołnierzy Palestyńskie dzieci zaczynają rzucać kamienie, lecz działania te natychmiast tłumione są przez organizatorów wiecu. Wywiady, chwała mieszkańców, ich radość, entuzjazm robi wrażenie. Nie poprzestają na wiwatach nawet po powrocie do wioski. Jakie są polityczne konsekwencje tego małego zwycięstwa? Czy Palestyńczycy wezmą Bilin za przykład jak walczyć o swoje? Czy wszystko przeminie niezauważone? Tylko czas może udzielić odpowiedzi na to pytanie.

Jerozolima
Z Zachodniego Brzegu wyjeżdżamy ze zmienionym nastawieniem. O ile przed przyjazdem do Palestyny uważaliśmy, że sytuacja tutaj jest w miarę ustabilizowana o tyle teraz nie mamy wątpliwości, że to tylko chwilowe przygaszenie konfliktu. Zbyt wielka jest przepaść materialna, religijna i mentalna pomiędzy ludźmi żyjącymi jako sąsiedzi. Sąsiedzi odgrodzeni płotem, zasiekami, pillboxami i karabinami.
Mając w pamięci niedawne wydarzenia wjeżdżamy do Zachodniej Jerozolimy. To jedynie kilkadziesiąt kilometrów od miejsc, w których byliśmy, a świat jest tu zupełnie inny. Setki zagranicznych turystów tłoczących się w Bazylice Grobu Świętego, godzinne kolejki do Kaplicy Grobu Chrystusa, błyskające flesze aparatów, gwar, ścisk i tłok. Jeżeli ktoś potrafi w tym miejscu choć na chwilę się skupić i pomyśleć, że właśnie tu pochowany jest Jezus Chrystus, to podziwiam. Mnie ta sztuka się nie udaje. Lepiej sytuacja wygląda przy stacjach krzyżowych, na górze Oliwnej czy też w Bazylice Narodzenia w Betlejem, choć i tam trudno o chwilę spokoju. Należy jednak pamiętać, że Dom Chleba, czyli Betlehem, gdzie znajduje się Bazylika, leży już na terenie Palestyny. Może tym bardziej warto tam pojechać, zobaczyć arabskie targowisko w tle z wieżami kościelnymi. Wielki kontrast religia – laickość, muzułmanie – chrześcijanie, a wszystko funkcjonujące w zgodzie i porządku.
W Jerozolimie jest jeszcze jedno miejsce warte zwiedzenia. To muzeum Yad Vashem, miejsce uczczenia pamięci osób poległych w holokauście. Chociaż nie przepadam za tego typu zwiedzaniem, muszę przyznać, że to miejsce zrobiło na mnie wrażenie. Doskonałe połączenie nowoczesnych form przekazu, multimedialnych obrazów, wywiadów, muzyki, światła ze zwróceniem uwagi na drobne detale, osobiste rzeczy i ich historię, przykuwa uwagę na długie godziny. Szkoda tylko, że musiało dojść do tak przerażających wydarzeń aby wybudować takie muzeum.

Przyrodnicze kolosy - Morze Martwe, Pustynia Judzka i Makhtesh Ramon
Żegnamy Jerozolimę z żalem i ulgą jednocześnie. Tym razem chcemy dobrze wypocząć, uporządkować w głowie wydarzenia ostatnich dni. Jedziemy więc na południe do En Gedi, by wylegiwać się w Morzu Martwym, będącym najniżej położonym miejscem na świecie. Dziś lustro wody sięga –417m. Za dwa lata będzie to już –418m. Intensywna eksploatacja akwenu powoduje coroczne uszczuplanie zapasów wody, zwiększając jego zasolenie. Zasolenie, które i tak jest bardzo duże i pozwala jedynie nielicznym bakteriom na przeżycie (tak więc nazwa nie jest do końca adekwatna). Po dwudniowym pobycie będę kojarzył to miejsce z kilkoma rzeczami. Pierwszą jest niesamowita temperatura, która w połączeniu z dużą wilgotnością po prostu zabija. Drugą, dziwne uczucie unoszenia ciała na powierzchni wody, wypieranego z łatwością dzięki dużej zawartości soli. Trzecią zapach specyficznego mułu błotnego, który nałożony na ciało ma podobno właściwości lecznicze. Czwartą wody małego jeziorka słodkowodnego do którego wpada wodospad. To piękne miejsce położone jest na trasie treku David, z którego doskonale widać taflę morza. Temperatura wody jest tu idealna a w dodatku nie trzeba martwić się, że dostanie się kropli do oczu spowoduje ostre zapalenie, jak ma to miejsce w Morzu Martwym.
Za takim miejscem tęskni się jeszcze bardziej po spędzeniu nocy na pustyni Judzkiej. Sen u stóp masywu Masady niesie za sobą tyle przyjemności, co zaskoczenia. Szczególnie, gdy zostawiony na śniadanie kawałek ciasta makowego upodobają sobie mrówki. Z posiłku wprawdzie nie zostało mi wiele, jednak nie był to powód do zarzucenia pomysłu wejścia na płaskowyż. Masada z twierdzą na szczycie stała się dla Izraelitów symbolem wali o niepodległość po wydarzeniach z 73r. Wówczas 960 Zelotów broniących jednego z ostatnich punktów oporu przed wojskami rzymskimi, w obliczu przeważającej siły wroga i perspektywy dostania się do niewoli, popełniło samobójstwo. Uratowały się jedynie dwie kobiety z pięciorgiem dzieci, ukryte w zbiornikach wody jakie wykutych w skale płaskowyżu.
Tak jak rzymianie po latach i my wycofujemy się z Masady poddani działaniu palących promieni słonecznych. Wykorzystując autobusy i autostop późną nocą docieramy na skraj potężnego krateru Makhtesh Ramon na pustyni Negev. 40km długości i 9km szerokości księgi historii ziemi. Najstarsze strony zapisane w formacjach skalnych liczą tu 220 milionów lat! Nic dziwnego ze przechodząc obok prehistorycznych skał odczuwa się siłę natury, potęgę i wielkość tworów przez nią stworzonych.
Noc na półce skalnej to już pożegnanie z Izraelem i Palestyną. Następnego dnia wieczorem wsiądziemy do samolotu i wrócimy do Polski, która przywita nas deszczem i chłodem. Pogoda taka jest jednak zbawieniem po upalnych dniach i gorących wydarzeniach jakich doświadczyliśmy .

PS. Mimo prawomocnego wyroku w sprawie barykady w Bilin, wojska Izraelskie wciąż stacjonują odgradzając mieszkańców od części ich pól.

Godne polecenia

Ciekawe miejsca pobliżu
Liban, Egipt
Zakwaterowanie
Głownie kontakty poczynione przez www.hospitalityclub.org(GORĄCO POLECAM!), także namiot, na pustyni karimata
Adresy!
www.hospitalityclub.org

W pobliżu Izrael i Palestyna na MyTravelBlog.pl

w lini prostej: 34.6km
Izrael cz.2 - Betlejem - Dom Chleba
w lini prostej: 44.6km
Izrael cz.1 - Jerozolima
w lini prostej: 232.1km
TABA EGIPT
w lini prostej: 426.5km
Egipt ... Sharm El Sheikh
w lini prostej: 426.5km
Egipt- Sharm el sheik
w lini prostej: 399km
Kair
w lini prostej: 399km
Kroniki egipskie
w lini prostej: 402.1km
Piramidy w Gizie
w lini prostej: 503.8km
Egipt po raz drugi
w lini prostej: 503.8km
Wczasy w Egipcie
w lini prostej: 503.9km
xxx
w lini prostej: 503.9km
xxx