Nastał czerwiec 2007r. Cóż za radość w naszych oczach. Po prostu kwitnę. Lecimy do Hurghady. Dostaję przydomek Hurghadomaniaczki. Ludzie mówią mi, że powinnam mieć objechany Egipt z każdej strony i znać każdy zakamarek. Jednak ja jeżdżę w to samo miejsce, bo po prostu je kocham. Przyjdzie i kiedys czas na Alexandrię, Sharm el Sheikh, Dahab, Ismalię, Abu Simbel i inne.
Wybieramy Hotel Roma (którego tak naprawdę nie polecam...).
Klimat tam panujący wpływa niezwykle pozytywnie. Wśród spacerujących wczasowiczów można zauważyć zwłaszcza wieczorem, czy nocą muzułmanki ze swoimi dziećmi, a także grupy miejscowych mężczyzn idących pooglądać telewizję w przydrożnych-jeśli mogę to tak określić-wykafelkowanych wnękach. Tam zapalają sziszę, i piją herbatę z liściem świeżej mięty. Będąc tam zupełnie przez przypadek idąc ulicą wkroczyłam w zabawny świat miejscowego Wesołego Miasteczka.
Spaceruję ulicą. Dźwięki, zapachy ... Nie oglądam się za zaczepkami, idę po prostu przed siebie i czuję wolność. Tego nie da się opisać słowami. Nie zwracam uwagi po prostu na nic. Jakbym była sama pomiędzy ruchliwą ulicą, a arabskimi piosenkami, pomiędzy zapachem orientalnych przypraw i aromatem sziszy. Mogłabym biec przed siebie czując, że wszystko jest w zasięgu ręki, że to naprawdę potrafi dawać szczęście, nieskrępowanie i własną indywidualność. Gdy ludzie pytają mnie, co czuję, gdy tam jestem – nie potrafię odpowiedzieć. Bo w środku coś wewnętrznie mnie rozpiera, jakaś siła i radość. Dopiero tam czuję się dobrze. I nie patrzę na to miasto jak na kurort, ale jak na miejsce, w którym naprawdę da się żyć. Znów zwiedzamy jakieś zaułki, znów pogryzły mnie pchły, znów na środku ulicy widzę opatuloną od głowy aż po palce nóg muzułmankę. Wszystko jest takie bliskie. Jednak brakuje mi wyjazdu, gdzieś głębiej, gdzie można wreszcie zobaczyć coś innego. Habib ma dość pieszych wycieczek po piasku.
Zakochuję się w Mamshy, pomimo x wizyty tam dopiero za którymś razem zaczynam lubić to miejsce szczególnie nocą, gdy na szerokim chodniku w piłkę grają chłopcy, a dziewczynki jeżdżą na rowerkach. Mogę wtedy obserwować całe rodziny, ich zachowania i styl bycia. Zawsze ciągnę A. gdzieś dalej, gdzie tak naprawdę nic nie ma, a on spełnia moje zachcianki.
Potem odwiedzamy Dahar.
Mama znów spotyka się z Nashatem.
Poznaję prawdziwe znaczenia słów ‘5 minutes, bukra, inshaallah’ co jak dla mnie wszystko oznacza nigdy.
Tylko zawsze mam problem z odpowiedzią, gdy pytają, gdzie byłam, a ja po prostu nie wiem. Jakieś uliczki, tajemnicze miejsca ... Czy to ważne? Najważniejsze, że mi się podobało .... ;)