Moje Indie-Pierwsze wrażenie i co było potem

Rajastan, Delhi | 2007-11-30 | Czytano 1826 razy
5 głosów
Po drodze do Mandawy - Moje zdjęcia i blogi z podróży i wypraw
Po drodze do Mandawy
Lotnisko Indiri Ghandi w New Delhi, poranek, po krótkiej, bezsennej nocy z racji różnicy czasu związanej z podróżą na wschód. Wysiadamy z samolotu i od razu uderza nas zapach, który potem będzie nam towarzyszył do końca podróży, a za którym teraz tęsknię… Troszkę duszący, trochę słodki, ale w zasadzie przyjemny. Nie jak słyszałyśmy z opowieści, że nie będzie się dało go znieść….
Pierwszy wielbłąd w drodze do Mandawy - Moje zdjęcia i blogi z podróży i wypraw
Pierwszy wielbłąd w drodze do Mandawy
Jak to na międzynarodowym lotnisku w wielkim mieście, towarzystwo bardzo zróżnicowane. Po przebrnięciu przez labirynt indyjskiej biurokracji wydostajemy się wreszcie na ląd. Wyjazd z lotniska przypominał walkę. Nie istnieje tam coś takiego jak pasy ruchu. Obowiązuje zasada: zmieścisz się to jedziesz… I się mieszczą. Oprócz samochodów z drogi korzystają niezliczone ilości rowerów, riksz, zaprzęgów konnych i wołowych. Do tego pomiędzy tym całym towarzystwem kręcą się święte krowy, które za nic mają całe zamieszanie panujące na drodze. Nasz samochód przedzierał się z wirtuozerią przez ten gąszcz innych pojazdów, a kierowca zawsze w ostatniej chwili znajdował miejsce dla nas. Do tego będące w ciągłym użyciu klaksony samochodów i coś co ma służyć pewnie jako klakson w mechanicznych rikszach. Jednak dźwięk jaki toto wydawało przypominał raczej jęk zarzynanego kota niż dźwięk klaksonu. Najważniejsze jednak, że było to skuteczne. Do tego powszechnie panujące przekonanie, że taki chaos jest właściwie normalką. Żaden z kierowców nie okazywał zdenerwowania ani zniecierpliwienia. Po prostu jechał do przodu w miarę możliwości, jak inni pozwalali. Próbowałam wyobrazić sobie polskiego kierowcę nerwusa w takiej sytuacji. Dostałby pewnie zawału serca po paru sekundach, nie mówiąc już o tym, że wachlarz przekleństw skończyłby się szybko i musiałby się powtarzać… A tam nic, stoicki spokój i spokojne czekanie na swoją kolej.
Uliczka w Mandawie - Moje zdjęcia i blogi z podróży i wypraw
Uliczka w Mandawie
       Po jakimś czasie wyjechaliśmy z miasta na krajową drogę prowadzącą na północ do Rajastanu, na pustynię. Droga prosta jak odrysowana od linijki. Im bardziej zbliżaliśmy się do pustyni, tym bardziej krajobraz stawał się surowy i monotonny. Zielone drzewa przekształcały się w rachityczne, suche krzewy i zarośla. Trawa zanikała, pojawiał się piach…. Pierwszy wielbłąd na drodze zaprzężony w dwukołowy wózek wzbudził nasze żywe zainteresowanie, pierwszy autobus załadowany po dach wydał się cudem, pierwsze stado krów przechodzące prze ulicę, choć nie takie przecież egzotyczne, również było dla nas interesujące, pierwsze hinduski spacerujące wzdłuż drogi, całe okryte (łącznie z twarzą) kolorowym sari sprawiały, że poczułyśmy się jak w innym zupełnie świecie… Nie mogłam na początku uwierzyć, że to dzieje się naprawdę, że jeszcze w dzień poprzedni o tej porze byłam w mroźnym Krakowie… a tu upał, słońce, droga przez pustynię i krajobrazy, które do tej pory znałam jedynie z filmów. Z czasem jednak na drodze pojawiało się coraz więcej wielbłądów, coraz więcej krów a i nasze zmęczenie dawało się we znaki…
Na progu domku w Mandawie - Moje zdjęcia i blogi z podróży i wypraw
Na progu domku w Mandawie
W takiej sennej atmosferze dotarliśmy do Mandawy. Tam też przeżyłyśmy lekki szok wychodząc na miasto. Przez pierwsze piętnaście minut chciałam uciekać… Na każdym kroku spojrzenia i zaczepki młodych chłopaków, którzy byli żywo zainteresowani podróżującymi samotnie dziewczynami. Z każdego sklepiku wychylała się głowa wołająca nas do środka, żeby tylko zobaczyć… Do tego sam wygląd miasteczka. Wszechobecnie panujący chaos, bite drogi, rynsztoki i życie, które toczyło się wprost na ulicy. Otwarte drzwi domów, siedzący na progach mieszkańcy, biegające wszędzie dzieciaki. Nie daj Boże, jak człowiek zapuścił się troszkę w głąb w jakąś pomniejszą uliczkę, a dzieciarnia to wyczaiła-nie było zmiłuj. Obstąpywały i były żywo zainteresowane, kto my zaś jesteśmy. Bywało to troszkę nużące, zwłaszcza przy naszym zmęczeniu, jednak, jak dla mnie, bardziej sympatyczne i zabawne.
Podglądactwo życia codziennego w Mandawie - Moje zdjęcia i blogi z podróży i wypraw
Podglądactwo życia codziennego w Mandawie
Na ulicach działo się wszystko. Kwitł handel na małych przenośnych wózeczkach, jeździły autobusy, riksze, chodziło całe zoo, biegały dzieciaki, chodzili ludzie z tobołami na głowach… Pierwsze wrażenie jakie można odnieść patrząc na to wszystko i będąc w środku to wrażenie całkowitego chaosu. Człowiek czuje się zagubiony i obcy i każda ujrzana blada twarz dodaje otuchy. Wtopić w tłum się nie da z racji odmiennego zupełnie wyglądu, trzeba się po prostu przyzwyczaić… A przyzwyczaiłam się bardzo szybko… Już po jakiejś pół godzinie spaceru, poczułam się ok. Chaos tak bardzo nie przeszkadzał, manewrowanie pomiędzy krowami, dzieciakami i rikszami okazało się nie być aż tak trudne… Miasteczko powoli nas przyjmowało… Późnym popołudniem poszłyśmy jeszcze do pałacu, gdzie z samej góry roztaczał się piękny widok na miasto, a w szczególności na biały meczet, z którego minaretów rozlegały jęki, elektronicznego, podejrzewam muezina wzywające na modlitwę o zachodzie słońca. Do tego tysiące gołębi krążących nad miastem i wokół pałacu. Pomyślałam:”dobrze trafiłam… z deszczu pod rynne… Z Krakowa, miasta opanowanego przez te urocze ptaszyny, do kraju, przy którym Kraków jest miejscem gdzie gołąb prawie wyginął…”
Droga przez pustynię  - Moje zdjęcia i blogi z podróży i wypraw
Droga przez pustynię
Dzień zakończyłyśmy moim pierwszym zakupem, tj skórzanych bucików, które Pan specjalnie dla mnie rozbijał młotkiem na kopycie i za bardzo nie chciał się targować, gdyż twierdził, że na taką dużą stopę trzeba dużo skóry… Targ został w końcu dobity (teraz myślę, że można było się jeszcze …) i uzbrojona w nowe buciki poszłam do hoteliku na małe co nieco i odpoczynek… Pierwsze spotkanie z kuchnią indyjską niezbyt pozytywne… W kurczaku mało było mięsa… warzywa tak pikantne, że w oczach stawały łzy… tylko ciapati pyszne…
Pustynia - Moje zdjęcia i blogi z podróży i wypraw
Pustynia
Takie było nasze pierwsze zetknięcie z Indiami… Potem z dnia na dzień nabierałam coraz większego przekonania, że to co dla nas jest chaosem dla nich jest porządkiem, że każdy w tym pozornym chaosie odnajduje siebie miejsce. Szczególnie uczucia takiego doznałam w Jodhpurze. Pięknym mieście z niebieskimi domami. Wybrałam się na samotny spacer na małe zakupy. Oczywiście przez dotarciem na targ parę razy zabłądziłam, ale to temat na inną opowieść… W każdym razie będąc tam, nagle poczułam się dobrze. Wiedziałam już jak poruszać się w gęstwinie ludzi, pojazdów i zwierząt. Nauczyłam się, że jak ktoś na mnie trąbi, to po to, żeby mi oznajmić, że jest blisko i chce przejechać, a zrobi to jak się usunę i ani ułamka sekundy wcześnie. I tutaj pojęcie ułamka sekundy ma właśnie kolosalne znaczenie. Ma się wrażenie, że fakt, że ktoś nie został stratowany zależy właśnie od tego ułamka sekundy. To jednak działa… Patrząc na tłum ludzi poruszający się, po ulicy ( a mogłam z racji mojego wzrostu spojrzeć na to wszystko troszkę z góry), miałam wrażenie, że jest to jeden organizm, że każdy zna doskonale swoje miejsce w szyku. Oprócz tego toczy się ciągle walka o przetrwanie, nie tylko w kwestii poruszania się, ale również przeżycia… Całość jednak płynie, porusza się z gracją i sprawia wrażenie harmonijnej całości… I ja właśnie w tym momencie poczułam się częścią tej całości, z czego byłam bardzo szczęśliwa. Przestałam się bać rikszarzy, samochodów, chciałam przejść przez ulice po prostu przechodziłam. Slalomem, szybko, zwinnie, stosując zasadę ułamka sekundy. Jednej tylko rzeczy nie umiałam ignorować. Mianowicie świętych krów, przed którymi czułam prawdziwy respekt, a to z tego powodu, że jedna taka księżniczka ubodła mnie w świątyni Karni Mata pod Bikanerem i od tego czasu czuję do nich respekt. Staram się nie prowokować i omijać z daleka. One bowiem nie stosują zasady ułamka sekundy, tylko twardych rogów… Ale w końcu to one są święte, ja tam byłam intruzem i na owe rogi się nadziałam… hierarchia panuje tutaj szczególna i trzeba się jej nauczyć.
Jaisalmer - Moje zdjęcia i blogi z podróży i wypraw
Jaisalmer
Tutaj życie toczy się innym trybem niż w Europie. Wszystko dla przeciętnego zjadacza europejskiego chleba jest inne. Może się wydawać bardziej prymitywne i biedne, ale ja nie chciałabym tak na to patrzeć. My uważamy, że nasza cywilizacja jest jedynym i obowiązującym wyznacznikiem rozwoju. Oceniając kraj jako cywilizowany bądź nie, jako punkt odniesienia bierzemy Europę i jej kulturę. Mówiąc kraje trzeciego świata, bądź bardziej eufeministycznie, kraje rozwijające się, uważamy, że pierwszym światem jesteśmy my. Staramy się narzucić innym nasz sposób myślenia i co, najgorsze, wmawiać również, że to co nas uszczęśliwia, da szczęście również innym. Świat jednak nie ogranicza się jedynie do małej, bogatej i snobistycznej Europy… Jego dusza jest właśnie w takich krajach jak Indie. Indie fascynują. Dla wielu są skansenem. Symbolem uduchowienia, egzotyki… Ja starałam się oprócz tego zaobserwować również życie codzienne. Najlepszą ku temu okazją były samotne spacery po wąskich uliczkach, niejednokrotnie nie wiadomo gdzie prowadzących, obserwacja ludzi podczas podróży przez małe wioski i miasteczka. Zdaję sobie sprawę, że była to jedynie obserwacja z zewnątrz. Mogłam zobaczyć to co widać było na ulicy, nie miałam niestety okazji bliżej przyjrzeć się życiu tam. Myślę jednak, ze wprawne oko niejedno może wyłowić nawet z pobieżnej jedynie obserwacji… Życie toczy się na ulicy. Zarówno codzienne jak i towarzyskie. Ludzie siedzą, pracują rozmawiają, a nawet niektórzy najmłodsi nie krępują się wysikać do rynsztoku… Drzwi do domów są w większości przypadków otwarte… Jeśli gdzieś znajduje się miejsce pracy, również dzieje się to na widoku publicznym. Ludzie gotują, szyją, wyrabiają różne przedmioty itd., nie zamykają się, nie potrzebują widocznie do pracy tzw. świętego spokoju. Nie przeszkadza im hałas, rozgardiasz, zamieszanie, jakie dzieje się na ulicy. Wiele rzeczy robi się tutaj prostymi sposobami. Wynika to z prostej przyczyny. Nie ma tu zbyt wielu sklepów. To, czego się nie da kupić trzeba po prostu zrobić. Albo zrobić i sprzedać innym. Idąc ulicą może się wydawać, że w tym kraju nie istnieje masowa produkcja w naszym tego słowa znaczeniu (wszyscy jednak wiemy, że jest inaczej, inaczej tym, że towary te nie trafiają na rodzimy rynek). Ulica tętni życiem. Panuje ciągły ruch, ciągły hałas, tłok jest taki, że wydaje się niemożliwym wejście weń. A potem okazuje się, że może wjechać samochód… Pamiętam taką sytuacje. Szłam uliczką Starego Delhi. Żeby iść dalej musiałam przedostać się przez tłum, jaki się zgromadził nagle u wylotu małej przeczniczki. Ludzie, riksze, motocykle. Totalny chaos, wszyscy trąbią próbując się przedostać a ja cierpliwie czekam szukając najmniejszej luki by się przedostać dalej. Nagle w ten ścisk, gdzie nie dałoby się wcisnąć szpilki, na pełnym luzie wchodzi krowa… I znajduje się dla niej miejsce. Nikt się specjalnie jej obecnością nie przejął. Po prostu sobie weszła. W uliczkę tak wąską, że wątpię, że zmieściłby się samochód… W tłum ludzi, riksz i sam Bóg wie czego jeszcze… Aż się na głos zaśmiałam jak to zobaczyłam i pomyślałam, że jeszcze dużo wody musi w Gangesie upłynąć, zanim zrozumiem jakie reguły tu obowiązują i że krowa zawsze się zmieści.… A już myślałam, że w miarę nauczyłam się tu poruszać… Po tym wszystkim poszłam w ślady tejże krowy i też po prostu wlazłam tam gdzie chciałam i też się dało.
Bazirek w Jaisalmerze - Moje zdjęcia i blogi z podróży i wypraw
Bazirek w Jaisalmerze
Po jakimś czasie przestaje dziwić krowa na ulicy, mały zakład pracy na chodniku, fryzjer, który za cały zakład ma jedynie taborecik i lusterko. To wszystko staje się normalne. Teraz w Polsce brakuje mi tego chaosu. Ulice wydają się takie nudne, jednostajne. Ludzie wszyscy tacy sami, w ciągłym pośpiechu. Tutaj nie spotka się siedzącego na słupie faceta, który po prostu siedzi… Drzwi domów są pozamykane, chodniki pozamiatane, ulice puste. Nie ma potrzeby pokonywania labiryntu by przedostać się na drugą stronę drogi. Nie ma obawy, że zza węgla wyjrzy nagle święta krowa, której zamiary są nieznane… Nasze ulice nie mają zapachu ( no może poza smrodem spalin). W Indiach smród spalin miesza się z wonią kadzideł, które są wszędzie, gotowanych na ulicach potraw, zapachem rynsztoków, które wcale tak nie śmierdzą jak mogłoby się wydawać. Do tego dochodzi to, co zostawiają po sobie wszystkie włóczące się po ulicach zwierzęta. Wszystko to daje niesamowitą mieszaninę, która zostaje na długo. Indiami pachną moje jeszcze niewyprane ubrania, kupione szaliczki, plecak, śpiwór. I jakoś nie chcę się go pozbywać. Przynamniej na razie… Jednym z zapachów, które niewątpliwie będą kojarzyć mi się z tym krajem, jest zapach ziaren anyżku. Nie wiem dlaczego, ale utkwił mi on w mojej głowie najbardziej. Jak powącham przywiezione stamtąd ziarenka widzę uliczki Delhi, Jaisalmeru, Udajpuru, Jajpuru i innych miast Rajastanu odwiedzonych po drodze. Widzę wypakowane owocami wózki będące przenośnymi sklepikami, kobietki w kolorowych sari, pędzących rikszarzy, włażące wszędzie krowy. To wszystko składa się na jeden z obrazów Indii, tego wspaniałego kraju, do którego niewątpliwie wrócę. Indie można albo znienawidzić albo pokochać. Co mnie spotkało chyba już wiadomo.


ps. Zdjęcia autorstwa mojego, Reni i Cioci Eli



Wszelkie prawa zastrzeżone, kopiowanie, udostępnianie, publikowanie treści niniejszego bloga, bez zgody autora zabronione.

Godne polecenia

Zakwaterowanie
Hotele średniej klasy w cenie ok 600 rupii (ok 40 zł) za pokój dla 3 osób, często było to tylko jedno duże łóżko. czyściutko, milutko z łazienką i ciepłą wodą:)
Adresy!
Bardzo wygodnym sposobem podróżowania po Indiach, jest wynajęcie samochodu z kierowcą. Sprawdza się to szczególnie w przypadku, gdy ma się mało czasu, chce się zobaczyć jak najwięcej oraz podróżuje się w parę osób.
Z miejsca polecić mogę naszego kierowcę, z którym podróżowało się jak z dobrym kumplem i dzięki niemu miałyśmy okazję poznać różne aspekty i smaki Indii....
Pewność, bezpieczeństwo, zaufanie i dobre towarzystwo-tak charakteryzowała się podroż przez Rajastan z Pawanem.
Jest to naprawdę godny polecenia sposób podróżowania. Przede wszystkim wygodny i bezstresowy i myślę, że również przystępny cenowo. Stawka za 14 dniową podróż wynosi ok 400-450 euro. Cena zawiera wszystko prócz oczywiście napiwku.
Z Pawanem można skontaktować się najlepiej odwiedzając jego stronę internetową:
http://www.driver.hostrocket.com/

W pobliżu Rajastan, Delhi na MyTravelBlog.pl

w lini prostej: 250km
Niebieskie Miasto i jego zakamarki
w lini prostej: 306.6km
Delhi
w lini prostej: 399.7km
Jestem od 2 dni w pakistanie
w lini prostej: 545.1km
Manicaran, Tam gdzie Parvati zgubiła swoje klejnoty…..
w lini prostej: 572.6km
Wycieczka na prawie Rohtang La (3979m.n.pm.)-najdluższy korek na świecie
w lini prostej: 951.4km
PTAK - Pokara , czas w Pokarze zaczol sie dosyc dziwnie a jak sie skonczyl
w lini prostej: 988.4km
Z nowym rokiem….
w lini prostej: 991.8km
Why like this?
w lini prostej: 1129.3km
Autostopem przez galakTybet by pit blama
w lini prostej: 1131.5km
Mail o wszystkim i o niczym no 3
w lini prostej: 1131.8km
Siema siema