do parku narodowego canaima dotarlismy malymi cesnami. wszystko w nich trzeszczalo i bylo w ruchu. malutkie samoloty mieszczace tylko 6 osob razem w pilotem.po dotarciu na miejsce zjedlismy lunch i w droge. widoki po drodze niesamowite, plaskie, ogromne gory i cudowne wodospady. pierwszy postoj mielismy przy lagunie. potem wedrowka przy wodospadach, wzniesieniami i wyschnietymi wzgorzami. po tej wedrowce zostalismy zabrani lodkami kierowanymi przez indian na nasz kamping z hamakami. z tamtad wyprawa do Angels Fals. jest to najwyzszy wodospad swiata, prawie 1000 m w gore. cala wycieczka z niecierpliwoscia oczekiwana na te wyprawe. z naszego kampu, po wyspaniu sie w hamakach wyruszylismy lodkami indianskimi do wodospadu. wyprawa byla bardzo interesujaca i jednoczesnie pelna wrazen. plynelismy kanionem powstalym w czasie ruchow tektonicznych i kiedy formowaly sie gory plaskie jak pole uprawne. kazda z tych gor ma swoja wlasne flore i faune.
na kamp dotarlismy w nocy (okolo godziny 19). slonce zachodzi w granicach godziny 18 i robi sie po prostu bardzo ciemno. na kampie oczywiscie nie ma elektrycznosci. indianie w bardzo sprawny sposobi i szybko rozpalili ognisko, przyszykowali posilek, rozwiesili hamaki i z wlasnych agregatorow zaswiecili pare lampeczek. posilek byl bardzo smaczny, aczkolwiek skromny. na kampie sa toalety i prysznice z zimna woda.
rano, po sniadaniu wyruszamy ogladac wodospad. po krociutkiej, plaskiej podrozy rozpoczelo sie wsponanie poltora kilometra. wreszcie po dosyc duzym wysilku docieramy do celu naszej podrozy. i co??????????????? ogromne rozczarowanie!!! poziom wody jest tak niski, ze zamiast wodospadu widzimy malutki strumyczek wyplywajacy z wysokiej gory. to co widzialam na zdjeciach nie pokrywa sie z rzeczywistoscia. ale najwazniejsze, ze tam bylam, widzialam i przezylam. spanie w hamakach troche uciazliwe, ale do zaakceptowania pare nocy. cieplo w ciagu dnia, deszcze w ciagu nocy daly mi wypoczynek i odstresowalo.