Po krótkiej wizycie na targowisku wyruszyliśmy w dalszą drogę. Całkiem przypadkowo trafiliśmy na jedyne jezioro na Krecie o nazwie Kurna. Rethymnon podziwialiśmy ze szczytu twierdzy weneckiej. Po dniu pełnym wrażeń wróciliśmy autostradą (to chyba lekka przesada w nazwie) do naszego hotelu w Hersssonisos. Następnego dnia pojechaliśmy na wschód. Spinalonga też kiedyś była twierdzą ale w XIX w. została zamieniona na kolonię trędowatych. Z Agios Nikolaos, malowniczego miasteczka leżącego nad zatoką o tej samej nazwie udaliśmy się górskimi drogami na płaskowyż Lasithi. Niestety dziś już nie ujrzymy widoku takiego jak na sprzedawanych pocztówkach (chyba, że przez te kilka lat coś się zmieniło), bo płótno z prawie wszystkich wiatraków zostało pościągane. Zbudowano za to kilka dużych aby turyści mogli sobie zrobić pamiątkowe zdjęcie. My też tak zrobiliśmy co widać na załączonym poniżej obrazku.
Po kilku dniach odpoczynku i zebraniu sił naszym celem został wąwóz Samaria. Jednakże z uwagi na to, że dysponowaliśmy własnym transportem to nie mogliśmy go pokonać tak jak to robią grupy zorganizowane, czyli z góry na dół. Jest to najdłuższy wąwóz Europy, którego początek jest na wysokości ponad 1200 mnpm a koniec na plaży w wiosce Agia Roumeli. Z powodu, o którym wspomniałem wcześniej musieliśmy zadowolić się przejściem fragmentu trasy z dołu do góry i z powrotem. Ale podobno jest to najciekawszy fragment i do tego najbardziej bezpieczny więc nie żałowaliśmy, zwłaszcza że moja żona nie zabrała adidasów na Kretę i musieliśmy kupić jakieś trampki aby czuła się pewnie. Dojechaliśmy więc naszym autem do miejscowości Chora Sfakion obserwując po drodze przez góry jak dokarmia się słynne kozice kri-kri. Potem transport promem do Agia Roumeli i marsz kilka kilometrów w górę wąwozu oraz powrót. Trzeba obliczyć dobrze czas aby zdążyć na ostatni prom odpływający o 18.00. Wróciliśmy do naszego hotelu grubo po 21 i zjedliśmy resztki kolacji, którą uważaliśmy już za straconą. Zaliczyliśmy także obowiązkową podróż na plażę Vai, ponoć najpiękniejszą na Krecie. Ale jak to bywa z komercyjnymi miejscami, trzeba zaliczyć ale zapamiętać niekoniecznie. Wyobrażam sobie zwłaszcza co się tam musi dziać w sezonie.
Najpiękniejsza podróż była jednak jeszcze przed nami. Najtańszym choć nie najszybszym sposobem aby dotrzeć na Santorini jest podróż promem z Heraklionu. Szczerze mówiąc jakbym miał drugi raz wybierać to chyba zdecydowałbym się na wodolot aby mieć więcej czasu na wyspie ale jak zawsze trzeba przekalkulować cenę w stosunku do potrzeb. Wyspa jest naprawdę przepiękna. Widok na wulkan poprzez biało-niebieskie domki w Oi na zawsze utkwił w naszej pamięci. Nie będę się tutaj jednak rozpisywał na temat widoków, to po prostu trzeba zobaczyć ! Powiem tylko, że czasu na wyspie nie jest za dużo, pomimo że transport jest dobrze zorganizowany. Dla podróżujących bez biura mam radę aby nie oszczędzali na wjazd kolejką z przystani do Firy. Raz, że się zmęczą wchodząc, a dwa, że prawdopodobnie nie będą mogli z braku czasu pojechać na ciekawszy fragment wyspy. Najlepszym wyjściem byłby nocleg ale to lepiej sobie zaplanować wcześniej. W każdym razie warto tam pojechać będąc na Krecie bo nie wiadomo czy będziecie mieć następną taką okazję w najbliższym czasie.