Wielkanoc w Rzymie. To było coś. Tony wspomnień i energii poświęconej na zwiedzanie. Ale warto było.
Swoją przygodę ze słoneczna Italią rozpoczęłam 12 kwietnia 2006 roku.
Następnego dnia obudził mnie telefon z recepcji:
-Hallo?!
- Buon giorno! - i tu nastąpił potok słów po włosku...pomyślałam chwilę...
-Grazie...
Oznaczało to, że chyba muszę wstać. 6:30. Śniadanie kontynentalne. Jajko, wędlina, chleb, wydzielone masło i najgorsze cappuccino jakie kiedykolwiek piłam. Dzisiejszym celem jest Rzym. Gdy już dojechaliśmy poddałam się urokowi tego miasta. Zaczęłam poznawać je wiek po wieku. Zaczynamy od Bazyliki i Placu św.Piotra. Tłumy pielgrzymów z całego świata spotykają się w jednym miejscu. Widzę Kolumnady , a na samym środku egipski obelisk z czerwonego granitu. Idziemy dalej. Okazuje się, że musimy czekać w długiej kolejce, by dostać się do grobu Jana Pawła II. Jednak czekamy! Ludzie rozpychają się i wrzeszczą jeden na drugiego. Gdy już docieram postanawiam zrobić zdjęcie. To był nasz papież. Polak. Nie miałam okazji spotkać go osobiście, przynajmniej teraz jest szansa. Ochroniarz odciaga mnie za rękaw. Krzyczę, żeby się odczepił. Odpowiada mi pół po włosku, pół po angielsku, że mam już się odsunąć. Ale ja chciałam zrobić zdjęcie! Mówi do mnie:
-uno! due!...
na co dostaje odpowiedź
-tre!
zamilkł. I dobrze.
Podjeżdżamy pod Koloseum. Robie zdjęcie z Włochami przebranymi za gladiatorów. Nie wchodzimy do środka, podziwiamy architektoniczny cud z zewnątrz. Dostajemy czas wolny. Idziemy na Forum Romanum, Kapitol, Piazza Navona i pod Panteon. Postanawiamy coś zjeść w pizzerii. Siadam przy Fontannie 4 rzek. Wrzucam 20 centów, by jeszcze wrócić. Sprawdziło się, bo wróciłam do Włoch ;) Przychodzi wieczór. Mamy szansę uczestniczyć w Drodze Krzyżowej w Koloseum z udziałem papieża Benedykta XVI. Staliśmy daleko, mało było widać. Wokół mnie gromadzili się ludzie przeróżnyh narodowości. Każdy chciał chocby z daleka zrobić zdjęcie. Na koniec papież przejeżdza obok nas. Pstrykam fotkę. Mam wrażenie, że uśmiechnął się w naszą stronę. Wracamy do Fiuggi, jemy kolację i idziemy spać.
Kolejny dzień rozpoczyna się podobnie. Nie odbieram telefonu z recepcji, gdy dzwoni odkładam słuchawkę. Znów jakże 'obfity' posiłek ląduję w brzuchu. Nie biorę już cappucciono. Wyjeżdżamy na Monte Casino. W autobusie rozbrzmiewa piosenka 'Czerwone maki na Monte Casino', podjeżdżamy pod stromą górę. Zwiedzamy klasztor benedyktynów (i to pomogło mi na maturze! ;) ), bawię się z wielkim psem bernardynem. Odwiedzamy cmentarz wojskowy i grób generała Andersa. Przewożą nas znów do Rzymu. Mieszają mi się już wszystkie kościoły. Wchodzimy do Bazyliki św. Jana na Lateranie. Pod Fontanna di Trevi jem pyszne gałkowe lody. Jak na swoją cenę 1 euro miały adekwatną wielkość i smak. Podchodzimy pod Schody Hiszpańskie. Zostaję na dole i robię zdjęcia.
Przed ostatni dzień jest Poniedziałkiem Wielkanocnym. Śniadanie nie różni sie niczym prócz tego, że jest więcej jajek. Jedziemy do Watykanu na uroczystą Sumę Wielkanocną na Placu św.Piotra. Okazuje się, że pomimo biletów nie ma dla nas miejsc siedzących. Kobiety przeciskają się i proszą o miejsce dla dziecka. Nie ma litości. Trudno. Postoimy. Wyciągamy wielką polską flagę, którą potem pokazują podczas transmisji w telewizji. Papież udziela błogosławiństwa (podobno wszystkie grzechy z całego zycia zostały odpuszczone, znów tabula rasa ... ha! ;) ). Jedziemy do Bazyliki Santa Maria Maggiore, a następnie do Bazyliki św.Pawła za Murami. Z gorąca nic mi się nie chce. Najbardziej ciekawym okazuje się wyjazd do Castel Gandolfo - letniej rezydencji papieża. Ma dziś urodziny. Tylko nasza grupa stoi u niego pod oknem. Zaczynamy śpiewać Sto Lat. Spiewamy i śpiewamy, w oknie widać ochornę jak co chwilę patrzy, co tam się dzieje. Otwierają się okna, a papież z uśmiechem na twarzy dziękuje nam. Ahhh cóż za atrakcje ;) wracamy do Fiuggi, by znów zjeść makaron z oliwą ...
Ostatni dzień. Ładujemy bagaże, by ruszyć w drogę powrotną do Polski. Po drodze zatrzymujemy się w Asyżu, by zwiedzić Bazylikę św.Franciszka, Piazza Comune i Kościoł św.Klary. Na postoju w jakimś fast foodzie jem najlepsza pizzę w życiu. W głowie obija mi się tylko prego, permesso, per favore, używane na każdym kroku...