Ferie zimowe 2005 roku spędzam w Hurghadzie. Jestem szczęśliwa. Znów snuję plany. Tym razem jadę tylko z mamą. Wybieramy ten sam hotel, co za pierwszym razem - Sea Gull.
Po przylocie zaraz idziemy spotkać się z naszym poprzednio poznanym kolegą. Widziałam radość w jego oczach, że znów tu jesteśmy, mówił mi, że się zmieniłam. Moje tlenione na blond włosy robiły furorę. Poznałam grupę polskich dzieciaków, z którymi spędzałam większość czasu. Graliśmy w bilard, goniliśmy po piętrach i wrzucaliśmy się do wody. Zaczęło denerwować nas jednak zachowanie naszego znajomego kelnera. Był rangą wyżej od tych ‘zwykłych’, bo miał koszulę białą, a nie niebieską w muszelki. Przychodził ciągle tam, gdzie my, obserwował, gdy podchodziłyśmy do baru on kazał się zakrywać, mówił do mamy ‘my wife’. Chodziliśmy znów do Mashraby, jeździliśmy białym busikiem. Dojechaliśmy na souk, zrobiliśmy małe zakupy. Zaczęłam wyrabiać sobie opinię o Egipcjanach. Mama dostała pieska do samochodu z kiwającą głową. Do teraz jak o tym pomyślę zwijam się ze śmiechu. Następnie znajomy poprosił o pieniądze. Grzecznie odmówiłyśmy ‘pomocy’. Ostatniego dnia zaprosił jeszcze raz do jakiejś kafejki. Znów upał pomimo tego, że był to styczeń, zimna cola i znów wrażenie jak wiele nie zrobiłam. Żegnamy się, a on mówi, że czuje, że już nigdy się nie spotkamy. Podczas tego wyjazdu doświadczyłam niemiłej sytuacji z innym kelnerem – miał na imię Ayman. Naiwna poszłam z nim pogadać, bo myślałam, że tak będzie naprawdę, jednak on miał zupełnie, co innego w zamiarze. Jednak swoim ‘wejściem’ uratował mnie inny, Sayed, z którym potem traktowaliśmy się jak prawdziwi kumple.Jak to zwykle czas wakacji mija, będę mogła pochwalić się tylko piękną opalenizną w zimie, lądujemy w Katowicach. Wracamy do domu. Po kilku dniach mama oświadcza, że latem znów tam polecimy ...