Dzień 5.
Do Świątyni w Edfu dojechaliśmy dorożkami. Tym razem zwiedzałam tylko z tatą, gdyż zemsta Faraona zatrzymała mamę na statku. Świątynia robi ogromne wrażenie. Kto wie, chyba nawet podobała mi się bardziej niż Karnak. Pstrykałam mnóstwo zdjęć, a tata kręcił filmy, aby mama mogła dobrze zapoznać się z zabytkiem. Po powrocie na statek ruszyliśmy w drogę do Komombo. Podziwiałam widoki, pływałam w basenie, a mama wracała do zdrowia.
Na miejsce dotarliśmy ok. 16. Świątynia w Komombo jest słabo zachowana, lecz w promieniach zachodzącego słońca wygląda niesamowicie. Tym razem już w komplecie, zwiedziliśmy ja dość szybko. Nasz przewodnik specjalizował się w wyszukiwaniu cienia, toteż zwiedzanie nie było aż tak uciążliwe. Mogliśmy spokojnie skupić się na podziwianiu...
Ostatni odcinek rejsu ( Komombo - Asuan) upłynął nam szybko. Odpoczywając na górnym pokładzie, po cichu żegnałam się z Nilem. Czułam, ze coś mija, bezpowrotnie. Aby zapomnieć o smutku, zajrzeliśmy na galabija party. Wesołe rytmy pociągnęły nas w stronę parkietu. Taneczne szaleństwo przerwaliśmy tuż po dotarciu do Asuanu. Jak co wieczór wybraliśmy się na nocny spacer. Mohamed zaprowadził nas do ciemnej, zakurzonej "knajpki". Spojrzeliśmy po sobie, a on na to "jeśli coś jest nie tak, to możemy zmienić". Bez namysły usiedliśmy do stolika. Sami na pewno nigdy nie wybralibyśmy się w takie miejsce, lecz mając przy sobie egipskiego przewodnika czuliśmy się bezpiecznie. Popijając czaj banana przysłuchiwałam się rozmowie, lecz myślami byłam zupełnie gdzie indziej. Wspominałam. Chciałam upewnić się, że wszystko pamiętam. Noc ukryła błyszczące oczy...