18.05.2010 Dzień zapowiadał się niezwykle. Już o 5 rano byliśmy w samochodzie bo plan na dzisiaj mieliśmy napięty. Postanowiliśmy pokonać szczyty Alp inną wysokogórską drogą przez Felbertauerntunnel. Nie byliśmy pewni czy droga przez Grossglockner została już otwarta. O ile przez pierwszą godzinę naszej podróży padał deszcz to po przekroczeniu płatnego tunelu zaczął śnieg.
Byliśmy załamani. Jednak po kolejnej godzinie, zaraz po przekroczeniu granicy Austria-Włochy nastała prawdziwa wiosna. No i co za widoki. Kierowca trochę się spocił, bo droga w pewnym momencie była na tak stroma i kręta, że prawie zatrzymywał auto przy nawrotach.
Po czterech godzinach podróży zaliczyliśmy wszyskie pory roku, bo Wenecja przywitała nas pięknym błękitnym niebem i 20 stopniową temperaturą już przed 10 rano. Wysiedliśmy na wielopoziomowym parkingu w Wenecji prawie w komplecie, bo kierowca miał spore opory ... zostawić kluczyki u parkingowego. Po gwałtownych perswazjach słownych oraz argumentach, które stały zaparkowane niedaleko również z kluczykami w stacyjce ( ferrari i inne zdecydowanie droższe auta) kierowca postanowił zaufać tutejszym zwyczajom i zostawić auto.
Dla niewtajemniczonych ilość miejsc parkingowych jest w Wenecji dość ograniczona, sami trafiliśmy na ostatni parking z wolnymi miejscami - niestety też najdroższy. Za 5 godzin parkowania zapłaciliśmy 35 Euro, a kluczyki zostawia się dlatego, że parkingowi ustawiają samochody jeden za drugim i w razie potrzeby przeparkowują.
Trasę po Wenecji zaplanowaliśmy na 5 godzin, biegła wśród wąskich, klimatycznych uliczek. Polecam ją jednak osobom ze zdrowymi nogami i raczej w chłodniejsze, niesezonowe dni. Zresztą jestem zwolenniczką zwiedzania bez kolejek, posezonowego, niekonwencjonalnego i na przekór pogodzie co w większości przypadków opłaciło mi się.
Zwiedzanie rozpoczęliśmy od "szklanego mostu" Ponte Calatrava i przechodząc przez Ponte Scalzi wtopiliśmy sie w weneckie uliczki. Za każdym rogiem czekał na nas nowy, niesamowity zaułek, z przerzuconym przez kanał mostkiem.
Pamiętałam urok Wenecji sprzed 15 lat, a jednak każda uliczka, w którą wchodziliśmy wzbudzała we mnie na nowo zachwyt. Współtowarzysze podróży byli pierwszy raz, więc standardowo wyładowały się baterie w ich aparacie no i "zagrzały" karty pamięci. Załapaliśmy się też po drodze na zakupy owoców prosto ze sklepu-gondoli.
Dotarliśmy do Scuola Grande di San Giovanni Evangelista, Basilica di Santa Maria Gloriosa dei Frari i Campo San Giacomo di Rialto. Było już tak gorąco, że dla ochłody wpałaszowaliśmy dwukrotnie lody. Przed nami pojawił się jeden z moich ulubionych mostków Ponte di Rialto z przepięknym widokiem na Canal Grande. Ruch na wodzie był ogromny.
Polecam przepłynięcie chociaż w jedną stronę tramwajem wodnym- vaporetto, koszt ok. 8 Euro lub gondolą, lecz to już zdecydowanie większy wydatek ok. 30 Euro za osobę. Z tej perspektywy Wenecję można odryć z całkiem innej strony.
Zbliżaliśmy się do naszego celu podróży: Placu Św. Marka. Poznać można to było po zwiększonej liczbie restauracyjek oraz firmowych sklepach największych włoskim i francuskich projektantów mody. Sklepiki z pamiątkami, maskami i sukniami weneckimi, wyrobami z kości słoniowej, obrazami, dywanami urządzone były z przepychem ale ze smakiem, aż chciało się do każdego zaglądnąć i doknąć tych cudeniek.
Piazza San Marco wrzało wszystkimi językami. To najstarsza część miasta, którego historia powstania sięga 452 roku. Plac św. Marka połączony jest z Piazzettą San Marco. Ograniczają je budynki pałacu Dożów i bazyliki św. Marka, które rozpoznawalne są na całym świecie.
Największe wrażenie zawsze robił na mnie Pałac Dożów z uwagi na sowje ażurowe wykończenia. Ten trzykondygnacyjny budynek z dziedzińcem, na parterze i I piętrze posiada przepiękne loggie. Ściana II piętra jest ozdobiona płytami dwukolorowego kamienia. W środkowej części elewacji, pomiędzy oknami, umieszczono płaskorzeźby nawiązujące do wystroju architektonicznego Porta della Carta. Skrzydło usytuowane wzdłuż kanału pałacowego łączy Most Westchnień z budynkiem nowego więzienia (Prigioni Nuove). Przez most prowadzono skazańców do cel, gdzie mieli odsiedzieć swój wyrok. To właśnie od westchnień więźniów wywodzi się jego nazwa.
Na wprost bazyliki znajduje się budynek skrzydła Napoleona (Ala Napoleonica). Do budynku Starej Prokuracji przylega wieża zegarowa (Torre dell'Orologio). Zegar wskazuje nie tylko godziny ale także pory roku, fazy księżyca, oraz przechodzenie Słońca z jednego gwiazdozbioru do drugiego. Na szczycie znajdują się dwie figurki Maurów, które co godzinę uderzają w tam też znajdujący się dzwon.
Poniżej znajduje się Lew św. Marka a jeszcze pod nim, Madonna z Dzieciątkiem. Na zaokrąglonym balkonie w święto Wniebowzięcia i następnie przez cały tydzień przesuwają się trzy figurki przedstawiające Trzech Króli.
Przy Nowej Prokuracji góruje dzwonnica św. Marka Campanile. Wieża ta pełniła funkcje dzwonnicy, latarni morskiej, wiatrowskazu i wieży strzelniczej. To właśnie na tej wieży słynny Galileusz zamontował swoją lunetę. Jako ciekawostkę można dodać, że z tejże dzwonnicy nie widać ani jednego kanału, za to wszystkie budynki w Wenecji. Na przedłużeniu placu za wieżą zegarową, obok bazyliki św. Marka znajduje się Piazzetta dei Leonici - placyk, przy którym usytuowany jest budynek kurii biskupiej.
Siedliśmy przy przystani dla gondolek. Ich niebieskie płótna przepięknie komponowały się z błękitem nieba i morza. Z dala słychać było odgłosy turystycznych wycieczek ze wszystkich stron świata, które mieszały się z krzykiem mew kołujących nad nami. Cudowne miejsce aby siąść i zapomnieć o problemach. Niestety czas był dla nas nieubłagany.
Ruszyliśmy uliczkami wzdłuż nabrzeża, obkupując się w maski i inne pamiątki z tego magicznego miejsca.
Kolejny przystanek miał miejsce 160 km dalej w Sant' Agata Bolognese i miał być niespodzianką dla naszego dziecka. Muzeum Lamborghini, które zdecydowanie nie przypominało tradycyjnego muzeum, jakie pamiętamy z wycieczek szkolnych okazało się dla niego zdecydowanie lepszą atrakcją niż Wenecja. Niespodzianka się udała, uśmiech naszego dziecka - bezcenny. Pierwsze 15 minut biegał między samochodami z podniecenia nie wiedząc, którego pierwszego ma obejrzeć. Dodam, że mamy zdjęcia przy każdym samochodzie, silniku i innych tym podobnych rzeczach. Szczytem marzeń (nie tylko dla niego - tatuś miał równie wielka frajdę) było usiąść w jedynym otwartym modelu Lamborghini: Countach Anniversary. Jednak zaraz z drugiego końca sali chłopaki usłyszeli wyraźną dezaprobatę Włoszki i mimo, że nie znali języka, natychmiast z niego wysiedli. Muzeum powstało w 2001r. w trakcie unowocześniania fabryki i pomieściło wszystkie auta produkowane seryjnie, ale też i prototypy. Polecam wszystkim fanom motoryzacji taką podróż przez cała historię Lamborghini.
My ruszamy dalej, przed nami kolejne ciekawe miejsca.