W ostatni dzień wizyty w Omaha postanowiliśmy odwiedzić świątynię Mormonów. Jest to nazwa potoczna wyznawców Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich. A nazwa Mormoni wywodzi się od ich kronikarza - Mormona, który podobno (tak wierzą wyznawcy) stworzył zapisy wiary. Zapiski te zostały przetłumaczone przez ich proroka Josepha Smith’a w dosyć niecodzienny sposób. Otóż miał on objawienie, w którym jasno zostało powiedziane, że Bóg odrzuca wszystkie istniejące na świecie Kościoły, a ze swoim wiernym ludem kontaktuje się przez proroków.
Nie będę tu rozważać zasad tej wiary, pochwalać jej, czy negować. Powiem tylko, że Mormonami jest wielu znaczących i znanych ludzi. Podoba mi się u nich to, że tworzą wielką, pomagającą sobie nawzajem rodzinę. Każdy z nich oddaje swojemu Kościołowi 10% zarobków, co jest nie do pomyślenia w innych wyznaniach. Muszą oni również odbyć służbę misyjną.
Do świątyni jedziemy sami - ja i Tadek. Tam zwiedzamy centrum, gdzie misjonarki oprowadzają nas po centrum dla zwiedzających. Oczywiście przekonują do swojej wiary, pokazują różne sceny z życia Mormonów, mówią o swojej wierze. Na końcu proszą o wpis do ich księgi.
Wpisuję: Panna Nikt. A adres? Ul. Nieznana, miasto - Bylejakie. Nie jestem gotowa na ich odwiedziny.