W lipcu 2002 roku byliśmy w Nebrasce w odwiedzinach u mojej siostry. Krótki to był wypad, Ale udało nam się wtedy zaliczyć kilka ciekawych i znanych miejsc. Zapewne wrócimy do tych miejsc, by je poznać lepiej. Ten wypad był rekonesansem. Taki mały skok w bok.
***
Od domowych posiedzeń i gadaniny zrobiliśmy sobie przerwę. Terry - mój szwagier (mąż Lucyny), zaproponował nam wypad do Fortu Atkinson. Dlaczego nie?
Fort ten był pierwszym wojskowym posterunkiem amerykańskiej armii, na zachód od rzeki Missouri. Sugestię o jego powstaniu podsunęli dwaj odkrywcy zachodnich ziem - Lewis i Clark. Obecnie zrekonstruowano wszystkie budynki. Sam fort nie zrobił na mnie wielkiego wrażenia, ale nie ze względu na to, że tam nic takiego nie było do oglądania, tylko dlatego, że wszystko co jest związane w jakiś sposób z militariami i wojskiem, jest mi totalnie obce. We mnie siedzi pacyfistka.
Dla formalności powiem, że fort, jak każdy miał kształt czworoboku. Baraki otoczone były palisadami z drewna.
Tuż przy forcie jest Boyer Chute National Wildlife Refuge - rezerwat przyrody. Tam też wybraliśmy się na małą przechadzkę. Ta trasa biegnie przez skrawek porośnięty lasem łęgowym, a także wśród ogromnych dębów. Wiele starych drzew jest powalonych.
I tu niespodzianka pierwsza. Podczas drugiej wojny światowej wojsko uprawiało tu marihuanę, z której łodyg robiono powrozy i liny. Był to najtrwalszy materiał. Czy ziele to było wykorzystywane do innych celów - nic na ten temat nie jest mi wiadomo. Chociaż …
W każdym razie uprawa tak się rozprzestrzeniła, że do dzisiaj rosną tu krzewy tego zioła.
Nie, nie próbowaliśmy zrywać, suszyć, ani nic podobnego. Ale muszę to odnotować jako ciekawostkę.
Ale na tym nie koniec niespodzianek. Przedzieramy się przez gęste krzewy. Podłoże pełne butwiejących pni, zgniłych liści. W niektórych miejscach to już busz. Przechodzimy po powalonych pniach. W pewnym momencie moja noga wpada w próchno i znajduje się w środku pnia. I …
Z dziury, jak się utworzyła wypełza długi, naprawdę długi wąż. Czarny. Przesuwa się po moje nodze… Wrzeszczę jak opętana. Ze strachu. A to wstrętne stworzenie pełznie chwilę po tym pniu i znika w tej zielonej plątaninie.
Nie! Ani kroku dalej! Nie ruszę się! Jestem przerażona. Szok na maksa. Na nic namowy, że wąż uciekł, że to niejadowite stworzenie…
I Tadek i Terry robią co mogą. Terry nawet opowiada, że taki wąż mieszkał sobie u nich w garażu i nawet dzieci się go nie bały. Długo trwało, zanim trochę mnie opuściło napięcie. Teraz Tadek przejął pałeczkę. Wszedł na ten pień, szedł przodem, tupał, a ja posuwałam się po jego śladach. Potem obaj chłopcy walili kijami w krzewy, wydeptywali dla mnie ścieżkę i tak dotarliśmy w bezpieczne miejsce.
Takie to było moje spotkanie pierwszego stopnia z czarnym gadem. Nikomu tego nie życzę.