DYLEMAT ZMROKU
Czyli o sposobach nocowania w trakcie wyprawy.
Czyli o sposobach nocowania w trakcie wyprawy.
Wśród radykalnych włóczykijów, podróżników, trampów i obieżyświatów panuje zgodna opinia, że hotel nie współgra z wyprawową filozofią. Dumnie patrzą na swój mały płócienny domek jako składnik tożsamości. Tak jak stawiają wyraźną granicę między wycieczką a wyprawą, między sobą a turystą – tak też bronią artefaktu wolności jakim jest namiot. Czy słusznie? Czy inne formy nie komponują się z podróżniczą osobowością?
Każdy człowiek ma tendencję do utożsamiania się z określoną grupą. Podróżnicy nie są wyjątkiem, tym bardziej, że kształtowanie ich świadomości odbywa się w morzu doświadczeń i obserwacji otaczającego świata. Budują „swój styl”, czasami bardzo charakterystyczny i ekstrawertyczny jak Wojciech Cejrowski, czasami introwertyczny, skryty lecz zarazem potężny jak Heinz Stucke. Najprawdopodobniej nieświadomie dołączają do niego atrybuty materialne - w postaci plecaka, czołówki, latarki, noża czy wreszcie namiotu. Te wszystkie rzeczy pokrywają się nalotem autoidentyfikacji. A przecież są to tylko rzeczy -„things, things, things” do których tak sceptycznie odnosił się Christopher McCandles, tragiczny bohater „Into the Wild”. Może powinniśmy pozostawić je celom jakim służą a autoidentyfikację oprzeć na wewnętrznej osobowości?
Niedawno stała się rzecz przewrotna. Osoba, z której blogu jasno wynika, jaki styl turystyki wybiera została obsadzona w roli „króla salonów”, bywalca pięknych,wnętrz eksluzywnych hoteli. Ciekawy eksperyment pozwolił mi dostrzec dokładnie to, czego ludzie regularnie bywający w tego typu miejscach, a nieobeznani w podróżniczym fachu dostrzec nie zdołają. To trochę tak, jakby Jeniffer Aniston zaprosić do Polski i dać nocleg w namiocie zawadiacko rozstawionym na połoninie Caryńskiej, bądź w sąsiedztwie ruin schroniska na szczycie Diablaka. Podobnie jak aktorka sceptycznie patrzyłaby na wygody płóciennego domu, nie doceniając widoków rozciągających się przed jej oczami, tak i ja początkowo sceptycznie patrzyłem na wnętrze pokoju. Wnętrze, które choć nienagannie urządzone, nie potrafiło w moim wyobrażeniu równać się z ciepłem śpiwora wyjętego z pokrowca po całym dniu spędzonym na górskim szlaku. Jednak wraz z upływającym czasem oswajałem się ze specyfiką pobytu, nieustannie miłą i pomocną atmosferą, dającą poczucie wyjątkowości i akceptacji. I choć z pewnością to złudne wrażenie, bardziej wyćwiczone niż naturalnie wypływające z wnętrza osobowości pracowników, to mimo wszystko przyjemne w odbiorze.
Nie tylko zmysł wzroku ale i słuchu potrafi być karmiony. W tym przypadku szumem fal Morza Śródziemnego (Grecja). W opozycji do hoteli stoją portale pomocne w podróżowaniu takie jak HospotalityClub, Warm Showers czy też CouchSurfing. Poznani za ich pomocą otwarci, uczynni ludzie, zapewniają nocleg mimo że nie mają w tym żadnego interesu. Czyżby kierowała nimi wewnętrzna potrzeba pomocy? Altruistyczne uczucia? Identyfikacja z grupą podróżniczą? Abstrahując od podejścia - sama idea tych portali wydaje się genialna, wręcz perfekcyjna. Nie jesteśmy w stanie więcej się dowiedzieć, zobaczyć i przede wszystkim poczuć klimatu odwiedzanych miejsc, niż dzięki osobom od lat tam mieszkającym. Nie wyobrażam sobie by jakiekolwiek biuro podróży potrafiło zorganizować mi wycieczkę do Izraela i Palestyny tak jak zrobili to ludzie z Hospitalityclub. Nie da się bowiem wsiąść do autokaru i wjechać nim do Nablusu, zaaranżować spotkania z członkami ruchu International Solitarity Movement, czy też zabrać turystów na manifestację do Bilin.
A gdy spadnie śnieg namiot staje się długo wyczekiwanym w trakcie wędrówki miejscem odpoczynku.. (Pieniny) Czy więc powinniśmy skorzystać z hotelu? Problemem jest to, że w dzisiejszych czasach umierają schroniska, w zapomnienie odchodzą dostępne na studencką kieszeń tanie hostele. Mało kogo stać na codzienne wynajmowanie pokoju za kilkaset złotych w czasie miesięcznej wyprawy (w tym niestety autora tekstu), choćby jego bogate wnętrza niewiadomo jak kusiły i przyzywały. Niemożliwe i chyba nie do końca pożądane byłoby takie zachowanie, bo zabiłoby to co kochamy najbardziej: hulający za brezentem wiatr, zapach ogniska przenikający przez zamek, czy widok dolin spowitych mgłą przy porannym wstawaniu. Są jednak momenty w trakcie długich wypraw, kiedy gorący prysznic i podane do pokoju śniadanie pozwolą na odbudowanie sił psychicznych i fizycznych, dzięki czemu z przyjemnością będziemy kontynuować naszą przygodę. Nie negujmy więc hotelów jako takich, spójrzmy raczej na nie jako alternatywę i kolejną możliwość niż niegodny podróżnikowi przybytek. Przygodę, na którą tak bardzo liczymy zatrzaskując za sobą drzwi domu i tak spotkamy. Ona jako jedyna jest pewna na drodze jaką przemierzymy.
PS. Podziękowania Grupie Orbis, a w szczególności zespołowi Hotelu Mercury Grand w Warszawie za miłe przyjęcie i udostępnienie luksusowego pokoju, w celu skonfrontowania moich przemyśleń odnośnie sposobów nocowania w trakcie wypraw.
Każdy człowiek ma tendencję do utożsamiania się z określoną grupą. Podróżnicy nie są wyjątkiem, tym bardziej, że kształtowanie ich świadomości odbywa się w morzu doświadczeń i obserwacji otaczającego świata. Budują „swój styl”, czasami bardzo charakterystyczny i ekstrawertyczny jak Wojciech Cejrowski, czasami introwertyczny, skryty lecz zarazem potężny jak Heinz Stucke. Najprawdopodobniej nieświadomie dołączają do niego atrybuty materialne - w postaci plecaka, czołówki, latarki, noża czy wreszcie namiotu. Te wszystkie rzeczy pokrywają się nalotem autoidentyfikacji. A przecież są to tylko rzeczy -„things, things, things” do których tak sceptycznie odnosił się Christopher McCandles, tragiczny bohater „Into the Wild”. Może powinniśmy pozostawić je celom jakim służą a autoidentyfikację oprzeć na wewnętrznej osobowości?
Niedawno stała się rzecz przewrotna. Osoba, z której blogu jasno wynika, jaki styl turystyki wybiera została obsadzona w roli „króla salonów”, bywalca pięknych,wnętrz eksluzywnych hoteli. Ciekawy eksperyment pozwolił mi dostrzec dokładnie to, czego ludzie regularnie bywający w tego typu miejscach, a nieobeznani w podróżniczym fachu dostrzec nie zdołają. To trochę tak, jakby Jeniffer Aniston zaprosić do Polski i dać nocleg w namiocie zawadiacko rozstawionym na połoninie Caryńskiej, bądź w sąsiedztwie ruin schroniska na szczycie Diablaka. Podobnie jak aktorka sceptycznie patrzyłaby na wygody płóciennego domu, nie doceniając widoków rozciągających się przed jej oczami, tak i ja początkowo sceptycznie patrzyłem na wnętrze pokoju. Wnętrze, które choć nienagannie urządzone, nie potrafiło w moim wyobrażeniu równać się z ciepłem śpiwora wyjętego z pokrowca po całym dniu spędzonym na górskim szlaku. Jednak wraz z upływającym czasem oswajałem się ze specyfiką pobytu, nieustannie miłą i pomocną atmosferą, dającą poczucie wyjątkowości i akceptacji. I choć z pewnością to złudne wrażenie, bardziej wyćwiczone niż naturalnie wypływające z wnętrza osobowości pracowników, to mimo wszystko przyjemne w odbiorze.
Nie tylko zmysł wzroku ale i słuchu potrafi być karmiony. W tym przypadku szumem fal Morza Śródziemnego (Grecja).
A gdy spadnie śnieg namiot staje się długo wyczekiwanym w trakcie wędrówki miejscem odpoczynku.. (Pieniny)
Łukasz Czabanowski
PS. Podziękowania Grupie Orbis, a w szczególności zespołowi Hotelu Mercury Grand w Warszawie za miłe przyjęcie i udostępnienie luksusowego pokoju, w celu skonfrontowania moich przemyśleń odnośnie sposobów nocowania w trakcie wypraw.