Bałkany bez plaży

Bałkany | 2009-11-02 | Czytano 1069 razy
0 głosów
BAŁKANY BEZ PLAŻY
czyli rowerami po górach Dynarskich i nie tylko
... a właściwie kilka spostrzeżeń odnośnie podróżowania.


Uczestnicy: Piotr Kondraciuk i Łukasz Czabanowski - Moje zdjęcia i blogi z podróży i wypraw
Uczestnicy: Piotr Kondraciuk i Łukasz Czabanowski
      Wielka to przyjemność słuchać dźwięku toczonej po asfalcie opony. Asfalcie gładkim, nierealnie komponującym się z otaczającymi górami. Strome urwiska dolin rzecznych, przepasane wstęgami lasu i skały wysokie jak Maglić - wszystkie wyrastają z podnóża moich wspomnień z miesięcznej wyprawy na Bałkany. Wciąż czuję tę dziką satysfakcję jaką przynosi uczucie wiatru uderzającego z impetem w czasie rowerowego zjazdu.

 

Miny w Bośni i Hercegowinie  - Moje zdjęcia i blogi z podróży i wypraw
Miny w Bośni i Hercegowinie
      Ożywcze podmuchy, zapadają w świadomości tym mocniej, im więcej wysiłku, potu, zmęczenia zostawia się przy pokonywaniu podjazdów. Nierozerwalna symbioza podjazdu i zjazdu, mandala podróży, zmieniła się w mozolny rytuał od samej granicy Chorwackiej, na stałe goszcząc w kalendarzu wyprawy. Nasz rowerowy szlak zygzakami przecinał bowiem tereny naznaczone górami Dynarskimi i nawet nieliczne miejsca gdzie wzrok nie widział ostrych szczytów - w poukrywanych dolinach, czy przybrzeżnych wypłaszczeniach - próżno szukać równin gładkich jak kanadyjskie prerie.

      Gdzie góry tam i monotonia jazdy nie ma prawa bytu, wyparta z trasy niczym statek kosmiczny z powierzchni Ziemi, niesiony odrzutem swoich silników. Jeżeli trzymać się przenośni, to widoki zza kierownicy mieliśmy literacko „kosmiczne”. Wystarczy wspomnieć kanion rzeki Sutjeska położony we wschodniej części Bośni i Hercegowiny. Pionowe klify porośnięte pradawnym, dzikim lasem Perućica, czy też Słone Jezioro w okolicach Nikšićka z chaotycznie porozrzucanymi wyspami, doskonale widocznymi z szosy prowadzącej od Dubrovnika. Jakże przy okazji nie wspomnieć o Jeziorze Szkoderskim, czy położonym na granicy Albańsko – Macedońskiej jednym z najstarszych na świecie Jeziorze Ohrydzkim. Przez pięć milionów lat nie wyschło ono ani razu. Pięć milionów lat to wystarczający czas, by wykształciły się w nim endemiczne, niepowtarzalne gatunki zwierząt. Doskonale przystosowane do panujących warunków, zamknięte w toni wodnej jak w skorupie wciąż cieszą swoją wyjątkowością. Dzielnym, bo walczącym o przetrwanie gatunkiem jest Pstrąg Ohrydzki. Na szczęście ryba ta, podawana jako rarytas w urokliwych knajpkach Strugi, do tanich nie należy, bo kto wie czy nie byłaby dziś już tylko smutną legendą.

      Krajobrazy, jako płótna natury, przewijały się z każdym przebytym zakrętem, niczym poklatkowy film nagrany na starej taśmie. W takich okolicznościach naturalnym rytmem monotonia wyparowuje jak woda ze wspomnianych jezior, skąpanych w lipcowym słońcu. Wraz z kolejnymi widokami narastał żar bijący z nieba, przytłaczał i zdawał się odejmować chęci do wzmożonego wysiłku. Mijając Chorwację wypatrujemy z utęsknieniem każdego przydrożnego źródła. W Macedonii chowamy się przed słońcem. W Grecji uciekamy przed nim. Tym większy szacunek i podziw wzbiera w człowieku gdy pomyśli jak niewiarygodny był wyczyn Kazimierza Nowaka, przemierzającego najgorętsze zakamarki Afryki na swoim zdezelowanym rowerze. Ile samozaparcia, woli, hartu trzeba posiadać by dokonać takiego wyczynu? Jakie niebywałe zasoby cierpliwości, tak rzadko wspominanej i docenianej u podróżnika cechy, musiał ukrywać w swojej niezłomnej, polskiej duszy! Tego już się nie dowiemy ale nasza wyprawa i odrobina wyobraźni zbliżyły nas do legendarnego obieżyświata bardziej niż niejedna rozmowa zbliża do siebie obcych ludzi. Czas jednak wrócić na ziemię, bo i skala i rozmach naszej rowerowej przygody nijak się ma do wyczynu Kazimierza Nowaka. Dla nas, osób zwyczajnych, nie Afrykańska Sahara, lecz okolice Lami i Larisy środkowej Grecji oblały palącym Słońcem asfaltowe drogi na tyle aby wymusić zmianę wcześniej wypracowanego rytmu dnia. Od tej pory wstawaliśmy o piątej rano by po kilkugodzinnej jeździe schronić się w cieniu i przeczekać czterdziestostopniowe upały. Gdy sjesta mijała, żal było rozstawać się z przyjacielskimi drzewami oliwkowymi i platanami niespotykanych rozmiarów. Droga jednak, jak piękna dziewczyna przyzywała do siebie, kusiła przygodą tak bardzo, że nie mogliśmy się jej oprzeć.

      Droga obiecuje przygodę i ją daje. W każdej podróżny, często tuż za zakrętem, czeka na nas zadziwiająca, niemalże wzruszająca dobroć ludzi. Jakże pięknym jest uczucie, gdy z każdą wyprawą utwierdzają oni w duszy przekonanie o altruistycznych cechach dowolnego narodu, jakże niesamowicie jest na nowo odkrywać ich wyciągnięte dłonie machające z przydrożnych chodników, nie wspominając o smaku poczęstunków nierzadko jedynych w swoim rodzaju, niedostępnych dla supermarketowego konsumenta. I niech błądzą ludzie w drodze nieobyci, przekonani, że za każdym rogiem przygody czai się złodziej, bandyta, zbój. A ja będę wciąż powtarzał za Kapuścińskim, Wróblewskim, Cejrowskim, że prości ludzie są Ci zawsze sprzymierzeńcem, nie wrogiem. Mam prawo tak mówić, bowiem wciąż czuję smak podarowanych melonów, arbuzów i kozich serów, ryb i ciasta, plastrów miodu z pasieki, gołąbków w papryce, schabu, ouzo, burków, suflaków z sosem tzatzyki, piwa i innych rarytasów. Wciąż słyszę zaproszenia do domu, pytania skąd jesteśmy, dokąd zmierzamy jaki jest nasz cel. Celem były Ateny lecz i my i pytający dobrze wiedzieliśmy, że chodzi o wolność drogi o pozostawienie za sobą zgryzot dnia codziennego, przyjemność obcowania z naturą, ludźmi i inną kulturą. Inną, nie obcą bo wciąż Europejską.

      Spośród wielu krajów, których drogi przebyliśmy, najmocniej zachwyciła Albania. Zrozumiałem wówczas i mogę pełną słuszność przyznać słowom Andrzeja Stasiuka, słusznie w przewodniku po Bałkanach umieszczonych: „Tak, wszyscy powinni tam pojechać. A przynajmniej ci, którzy wymieniają nazwę Europa. To powinien być obrzęd inicjacyjny, ponieważ Albania jest podświadomością tego kontynentu”. Wrażenie to potęguje się samoczynnie podczas jazdy ulicami Szkodry czy Tirany. Ma się wrażenie, że ktoś wyciął kraj z innego świata i wstawił go w granice Europy. Gwar, zgiełk, przyuliczne stragany, mężczyźni spędzający dzień w zadymionych kawiarniach to wydawać by się mogło opis bardziej zbliżony do Maroka czy Turcji. Tymczasem to w tej części kontynentu wciąż można kupić benzynę z półtoralitrowych plastykowych butelek ustawionych na stoliku obok głównej ulicy miasta. Podejdź, negocjuj a już po chwili przez lejek do baku Twojego pojazdu popłynie ropopochodna krew napędzająca silnik maszyny.

      W Albanii na nowo trzeba definiować zakorzenione, zdawałoby się, nawyki. Chodźmy coś kupić taniej, do supermarketu. Supermarketu? Jakiego supermarketu! Szukaj drobnych sklepików o pustych ścianach przypominających wystrój komunistyczny. Nie ma lodówki? Nabiał oblepia gorące powietrze, a inne produkty kurz? Tak, teraz już wiesz, po co jest bazar. To nie relikt przeszłości jak w Polsce, w Albanii to symbol świeżych produktów, owoców i warzyw. Potem odwiedź dzikie góry, zapomniane wsie. Spójrz na przemysłowy Elbasan z drogowych serpentyn i oddaj się klimatowi tego niepowtarzalnego kraju.

      „Dróg jest tak wiele, lecz nie każda z nich prowadzi do celu, próżno schodziłem wiele z nich i wiele czasu straciłem” śpiewa Piotr Gutkowski lider zespołu Indios Bravos. My odnaleźliśmy swój cel. Był to uścisk dłoni starego Serba zamieszkującego Sarajewskie mahale, gdy wciąż mieliśmy przed sobą setki kilometrów drogi.

Autor: Łukasz Czabanowski



Słowniczek:
Mahale – charakterystyczne dzielnice Sarajewa położone na wzgórzach otaczających Baščaršiję.
Suflak – podobno nazwa oznacza szaszłyk. My jedliśmy suflaki podobne do kebabów zawijane w pitę, cienko pokrojone plastry mięsa, pomidory, cebulę, frytki i tzatzyki.
Tzatzyki - lekki sos, którego budulcem są ogórki, jogurt, czosnek i przyprawy. Doskonały do mięs, ale także i na chleb.
Ouzo – wódka o zawartości alkoholu do 48% z dodatkiem anyżku. Podawana zwyczajowo z wodą, po dodaniu której napój staje się mlecznobiały.
Burek – rodzaj nadziewanego placka wykonanego z ciasta francuskiego, popularny w krajach śródziemnomorskich i arabskich. Nazwa pochodzi od tureckiego czasownika bur-, oznaczającego: zawijać, zakręcać. [źródło: wikipedia]

Wyprawa:
Uczestnicy: Łukasz Czabanowski (Czaban), Piotr Kondraciuk (Dziki)
Data: 27.06.2009-26.07.2009
Typ wyprawy: Wyprawa rowerowa, noclegi pod namiotami.
Droga:
Dziki: Polska, Słowacja, Czechy, Węgry (ok. 700 km)
Czaban i Dziki: Chorwacja, Bośnia i Hercegowina, Czarnogóra, Albania, Macedonia, Grecja (ok. 1700km)
Koszt (na osobę w przypadku autora tekstu):
modernizacja roweru typu „góral” ok 1000 zł (sakwy, korba, łańcuch, opony, wielotryb, części zapasowe)
jedzenie 150zł zakupione w Polsce
wydatki w czasie drogi: 600zł
przejazd pociągami (Szczecin [Polska]– Barcs [Węgry] z pieszym pokonywaniem granic) – 207 zł
bilet lotniczy Ateny (opłatą za rower)– Berlin: 545zł
bilet przewozowy Berlin-Szczecin: 70zł
Suma: 2572zł*

*cena przybliżona ze względu na płynny kurs walut

W pobliżu Bałkany na MyTravelBlog.pl

w lini prostej: 55km
Boge, Dolina Rugova, Kosowo
w lini prostej: 63.7km
Czar Montenegro
w lini prostej: 182.7km
Balkany
w lini prostej: 316.3km
GRECJA
w lini prostej: 322.5km
podróże po Europie
w lini prostej: 360.7km
Chalkidiki, Saloniki
w lini prostej: 410.8km
Słoneczna Grecja
w lini prostej: 410.8km
Blablabla
w lini prostej: 371.9km
Grecja Krótka podróż z historią w tle
w lini prostej: 380.7km
Chorwacja
w lini prostej: 497.3km
Ojciec i syn - 5000 km do Grecji i z powrotem
w lini prostej: 501.5km
Grecja