Okazało się, że wypływamy zamiast w niedzielę, w poniedziałek. Zyskaliśmy dodatkowy dzień w Luksorze. Wspólnie zdecydowaliśmy, że zagospodarujemy sobie czas do obiadu i popłyniemy na Bananową Wyspę. O godzinie 9. załadowaliśmy się na kolorową motorówkę i popłynęliśmy... hej! Po drodze mijaliśmy niesamowite krajobrazy, przedsmak. Po 40 minutach rejsu, dotarliśmy na miejsce. Wyspa okazała się niesamowita. Poczęstowała nas słodkimi bananami prosto z drzewa i aromatycznymi listkami mięty. Odkryła przed nami krzaki dojrzewających mandarynek, pomarańczy i limonek. Gościliśmy w egzotycznym sadzie. Co prawda miałam nadzieję ujrzeć również życie kobiet i dzieci, lecz i tak czułam się jak Martyna Wojciechowska kręcąc Kobietę na krańcu świata lub Wojciech Cejrowski w Boso przez świat. Po południu leniuchowaliśmy w basenie, szykując się na kolejne wrażenia...
Wieczorem zaplanowaliśmy samodzielny spacer do centrum Luksoru. Byłam przygotowana, że przywitają nas tłumy Egipcjan, ale to z czym się spotkaliśmy znacznie przerosło moje oczekiwania.Trafiliśmy na rozgrywki piłki nożnej, więc w wielu miejscach kibice śledzili przebieg meczu na telebimach. Przyznaję, że słysząc dzikie okrzyki zapragnęłam znaleźć się z powrotem na naszym bezpiecznym statku i z bezpiecznej odległości obserwować ruch na ulicach. Idąc wśród rozkrzyczanych dzieci, kobiet z zakupami i rozbawionych mężczyzn, zeszliśmy na spokojny brzeg Nilu. Tam wypiłam pyszny Czaj banana( tradycyjną herbatkę z miętą) - tu podpowiedź jak ją zamawiać. Poczyniliśmy również zakupy. Poszukiwaliśmy grzałki, tak, taka prozaiczna rzecz. Po długim tłumaczeniu na wszelakie sposoby, dogadaliśmy się z młodą kobietą, która podsunęła nam angielską nazwę - heater. Chłopcy z innego sklepu zaoferowali pomoc, kazali poczekać 5 minut. Jeden z nich zabrał rower i... wrócił z grzałką w dłoni. Pewnie pojechał po nią specjalnie na jakiś bazar. Niesamowite, co? Tak bardzo chciałam ujrzeć Luksor jeszcze z tej perspektywy i mimo wszystko nie żałuję!